Dzieje Zaolzia              Historie Těšínska
Zachodnia część Księstwa Cieszyńskiego
Západní část Těšínského knížectví
Pod ścisłą opieką (1948–89)

Po 1948 roku mniejszość polska w Czechosłowacji liczyła na pełne równouprawnienie. Z jednej strony Polacy mieli liczną reprezentację w lokalnych strukturach KPCz i miejscowych radach narodowych, udało im się także otworzyć szkoły i przedszkola w tych miejscowościach, w których w latach 1945–48 było to uniemożliwiane. W 1951 roku w Czeskim Cieszynie powstał polski teatr zawodowy – Scena Polska Teatru Cieszyńskiego. Z drugiej strony totalitarny system komunistyczny dążył do zapewnienia sobie maksymalnej kontroli we wszystkich dziedzinach życia, w tym także działalności polskich organizacji, które miały być jedynie „pasem transmisyjnym” polityki partyjnej w środowisku Polaków. Nie zwrócono też mniejszości wszystkich majątków, które przed wojną należały do polskich organizacji.

KPCz forsowała idee internacjonalistyczne, lecz pod ich płaszczykiem kryły się dążenia asymilacyjne i próby uniformizacji społeczeństwa. Starano się przerwać intensywne związki kulturalne miejscowych Polaków z Polską. Jedyną reprezentacją polityczną Polaków (tak jak wszystkich obywateli państwa) miała być KPCz.

W 1951 roku KPCz potępiła, a w 1952 roku wykluczyła ze swoich szeregów, Pawła Cieślara, komunistę narodowości polskiej, który przedstawił organom partyjnym projekt przewidujący utworzenie polskiej autonomii na Zaolziu i odwrócenie procesu asymilacji. Jego przykład miał być ostrzeżeniem dla pozostałych Polaków, by nie podejmowali działań zmierzających do zapewnienia ludności polskiej lepszych warunków.

Sprawę Cieślara wykorzystano propagandowo i w ramach „miesiąca przyjaźni czechosłowacko-polskiej” w marcu 1952 doprowadzono do „zjednoczenia”, a więc faktycznej likwidacji polskich klubów sportowych i Polskiej Rady „Sokoła” z czeskimi strukturami. Stowarzyszenie Młodzieży Polskiej zostało wcielone do Czechosłowackiego Związku Młodzieży (Československý svaz mládeže, ČSM). Jedyną organizacją polską pozostało posiadające gęstą sieć miejscowych kół PZKO, w którym pomimo rozmaitych nacisków partii i forsowania nachalnej ideologii komunistycznej, koncentrowało się bogate życie kulturalne, a przede wszystkim wspólnotowe, Polaków. Do największych imprez należało Gorolski Święto w Jabłonkowie, organizowane corocznie od 1948 roku.

Władze czechosłowackie nieufnie spoglądały na zmiany polityczne w PRL w Październiku 1956, obawiając się, że doprowadzą one do zbytniej liberalizacji systemu komunistycznego. W tym okresie jeszcze bardziej starały się ograniczyć kontakty zaolziańskich Polaków z Polską. Wkrótce stosunki z „bratnią” PRL unormowały się, a w 1958 roku doszło w końcu do podpisania ostatecznej umowy zatwierdzającej istniejącą granicę państwową między PRL i Czechosłowacją.

Władze partyjne wciąż jednak kontrolowały politykę kadrową wśród mniejszości polskiej. W 1957 roku usunęły z funkcji redaktora naczelnego „Głosu Ludu” Henryka Jasiczka, który sympatyzował z polskim Październikiem. W 1958 r. z funkcji redaktora naczelnego miesięcznika kulturalnego „Zwrot” odwołano założyciela tego pisma, poetę Pawła Kubisza. Władze czechosłowackie podjęły szereg decyzji niekorzystnych dla polskiej społeczności, starając się osłabić jej wpływy i rozmyć polski charakter regionu. W 1960 roku doszło do reformy administracyjnej, w ramach której powiat czesko-cieszyński został zlikwidowany i włączony częściowo do powiatu karwińskiego (po włączeniu miasta Frysztat do Karwiny w 1949 roku dawny powiat frysztacki stał się powiatem karwińskim), a w większej części do dużego powiatu frydecko-misteckiego ze znaczną przewagą ludności czeskiej.

W 1968 roku, wraz z objęciem stanowiska I sekretarza KC KPCz przez Alexandra Dubčeka, czechosłowaccy komuniści podjęli próbę demokratyzacji systemu komunistycznego. Głównym przejawem Praskiej Wiosny stało się zniesienie cenzury. Także Polacy na Zaolziu poparli te przemiany. Doszło do odrodzenia SMP, a także Harcerstwa Polskiego w Czechosłowacji. PZKO sformułowało własne cele polityczne, licząc, że Polacy będą mogli w końcu sami decydować o swoim losie. Rozwój sytuacji w Czechosłowacji niepokoił jednak przywódców ZSRR i pozostałych państw socjalistycznych, którzy obawiali się przeniesienia „demokratycznej zarazy“ do swoich krajów oraz wyrwania się Czechosłowacji ze strefy wpływów Moskwy.

W nocy z 20 na 21 sierpnia 1968 wojska Układu Warszawskiego (w tym ZSRR i PRL) dokonały inwazji zbrojnej na Czechosłowację. Żołnierze Ludowego Wojska Polskiego nie wkroczyli na obszar Zaolzia. Udział PRL w operacji „Dunaj” wywołał jednak rezonans wśród tamtejszych Polaków. Wszystkie polskie organizacje społeczne oraz „Głos Ludu” i „Zwrot” poparły kierownictwo KPCz na czele z Dubčekiem i zaprotestowały przeciw inwazji wojskowej, przyłączając się do żądań odejścia wojsk interwencyjnych.

W PRL wszczęto kampanię propagandową, zarzucając zaangażowanym na rzecz demokratyzacji systemu zaolziańskim działaczom i dziennikarzom postawę antypolską (rozumianą jako sprzeciw wobec polityki PRL). Na poczcie w Cieszynie umieszczono specjalną skrzynkę pocztową nr 444, do której wrzucać można było donosy na temat sytuacji na Zaolziu i tamtejszych polskich działaczy. Propagandowe oszczerstwa powielano następnie w audycjach Polskiego Radia i programach Telewizji Polskiej w Katowicach. Negatywną rolę w działaniach wymierzonych wobec polskich działaczy odegrał Konsulat Generalny PRL w Ostrawie. Działaczom najbardziej zaangażowanym na rzecz demokratyzacji zabroniono wstępu na terytorium Polski.

W kolejnych miesiącach po inwazji wojsk Układu Warszawskiego w Czechosłowacji rozpoczął się proces „normalizacji”, a więc stopniowego likwidowania wolności obywatelskich i przywracania cenzury. W 1969 r. zwolniono większość pracowników „Głosu Ludu“, w tym redaktora naczelnego Tadeusza Siwka. W 1970 r. ze „Zwrotu“ wyrzucono redaktorów Henryka Jasiczka i Jana Rusnoka oraz dokonano wymiany kadrowej w PZKO, usuwając ze stanowiska m.in. prezesa Zarządu Głównego PZKO Ernesta Sembola. Znowu zlikwidowano SMP i harcerstwo. Życie publiczne w Czechosłowacji ponownie opanowała wszechobecna ideologia komunistyczna.

W latach 70. i 80. w prasie i na oficjalnych uroczystościach panował nastrój optymizmu i wizja pomyślnej przyszłości. Imprezy i działalność kulturalna Polaków wciąż jeszcze zachowywały charakter masowy, zaś miejscowe koła PZKO przejawiały dużą aktywność. Coraz wyraźniej ujawniały się jednak niepokojące dla polskiej społeczności sygnały nie tyle kryzysu, ile nieodwracalnego procesu utraty dawnej pozycji. Powoli, ale systematycznie słabło zaangażowanie młodszego pokolenia. Przyczyną była nie tylko sytuacja polityczna lat 70. i 80., choć podporządkowanie wobec ideologii, forsowanie odgórnie narzuconej „socjalistycznej treści”, niemożność realizowania własnej polityki, ograniczone możliwości podejmowania niezależnych badań lub polemik na temat trudnych problemów historii i współczesności regionu, musiały przyczynić się do osłabienia tych duchowych wartości, które mogły być rozwijane jedynie w warunkach wolności. Postępująca asymilacja i ubytek Polaków były jednak przede wszystkim wynikiem niekorzystnych tendencji trwających od lat 20. Na pamięć dawniejszej presji asymilacyjnej nałożyła się atmosfera w zakładach pracy, w których politykę kadrową realizowano pod kątem lojalności wobec partii, podejrzliwie patrząc na osoby, które w zbyt widoczny sposób manifestowałyby swoją niezależność, w tym także swoją tożsamość. Krajobraz kulturowy Zaolzia zmieniał się wraz z napływem do przemysłu ludzi z całej Czechosłowacji i tworzeniem nowych dzielnic mieszkaniowych oraz wzrostem liczby małżeństw mieszanych. Od lat 40. wydobyciu węgla towarzyszyło stopniowe podkopywanie całych miejscowości. W ten sposób zniszczeniu uległy w większości lub w znaczącym stopniu Łazy, Orłowa (dzisiejsze centrum miasta Orłowa to dawna Lutynia Polska, później Lutynia Górna, obecnie Orłowa-Lutynia), Dąbrowa, Sucha Dolna, Sucha Średnia, Sucha Górna, Stonawa, Łąki, Darków. Największym ciosem było prawie całkowite zniszczenie pierwotnej Karwiny, miasta liczącego dawniej ponad 20 tys. mieszkańców (współczesne miasto Karwina leży na terenie dawnego Frysztatu i sąsiednich wiosek). Ta dawna Karwina (jako peryferyjna obecnie dzielnica Karwina-Kopalnie) jest prawie niezamieszkana. Mieszkańcy zniszczonych miejscowości, w znacznej części Polacy, ulegli rozproszeniu. Zerwaniu uległy tradycyjne więzy między ludźmi i pamięć o przeszłości. Budowa zapory wodnej spowodowała zalanie dużej części wsi Cierlicko. Znaczny obszar gminy Końska został zajęty przez rozrastający się kompleks huty trzynieckiej. Z kolei na terenie Błędowic Dolnych i kilku innych polskich wiosek w latach 50. wybudowano od podstaw zupełnie nowe miasto o socrealistycznych założeniach – Hawierzów.

Stopniowo Polacy zaczęli wtapiać się w społeczność czeską, zdominowaną przez ludzi napływowych i nieznających miejscowego dialektu ani historii. Więzi z Polską słabły. Ożywione kontakty starała się utrzymywać elita kulturalna; wielu Zaolziaków skończyło w Polsce studia. Dla większości miejscowych Polaków, którzy nie mieli w Polsce rodziny, stawała się ona krajem coraz bardziej odległym i mniej znanym, zwłaszcza że ruch graniczny był bardzo ograniczany.

Dystans ten powiększył się szczególnie w latach 80., po powstaniu „Solidarności”, gdy szczególnie mile widziane, zwłaszcza na stanowiskach kierowniczych, było odżegnywanie się od ideałów, którymi żyła ówczesna Polska. Miary dopełniał niekorzystny obraz propagandowy mieszkańców kraju nad Wisłą jako ludzi nieumiejących pracować, zacofanych światopoglądowo, skłonnych do anarchii i awanturnictwa, zagrażających stabilności bloku socjalistycznego. Opinie te, wobec znacznie lepszej sytuacji gospodarczej panującej w Czechosłowacji w porównaniu z PRL, trafiały na podatny grunt w środowisku o znacznym odsetku ludności napływowej, wyrwanej z tradycyjnych struktur, oraz tych Polaków, którzy przyzwyczaili się do wiary, że KPCz jest jedynym obrońcą mniejszości przed czeskim nacjonalizmem.

Dopiero Aksamitna Rewolucja 1989 roku przebudziła społeczeństwo. Spośród Polaków do protestów jako pierwsi dołączyli studenci uczestniczący w festiwalu teatrów amatorskich „Melpomenki”, wkrótce potem pracownicy Sceny Polskiej Teatru Cieszyńskiego. W demonstracjach na ulicach zaolziańskich miast uczestniczyli zarówno Polacy, jak Czesi.

Obalenie systemu komunistycznego otworzyło nowe perspektywy rozwoju przed polską społecznością Zaolzia, która wreszcie może samodzielnie formułować i realizować własne cele. Obok PZKO po 1989 roku powstało lub odrodziło się ponad 30 innych polskich organizacji oraz zrzeszający je Kongres Polaków w Republice Czeskiej. Wraz z wolnością nie zniknęły jednak wszystkie trudności i niepokój o perspektywy przyszłego rozwoju. W 1990 roku liczba Polaków na Zaolziu wynosiła już tylko 43 tysiące, w 2001 roku – 36 tysięcy. Z braku dostatecznej liczby dzieci zamykane są szkoły w kolejnych miejscowościach. W 2009 r. w setną rocznicę swojego powstania przestało funkcjonować orłowskie gimnazjum im. Słowackiego (przeniesione już w latach 90. do Karwiny), a jedyną szkołą średnią z polskim językiem nauczania pozostało gimnazjum w Czeskim Cieszynie. Mniejszość polska w Republice Czeskiej, choć nieliczna, kontynuuje swoją działalność, przede wszystkim kulturalną i samorządową.


---------------------
Evžen Cedivoda (czeski dyrektor szkoły, były członek partii narodowych socjalistów):

Komuniści rozpoczęli wielką kampanię na rzecz wcielenia w swoje szeregi bezpartyjnych i członków innych partii politycznych. Chodzili po mieszkaniach i agitowali. Najbardziej dotknął mnie fakt, że przyłączył się do nich mój teść, a zgłoszenie do partii przyniósł również dla mnie. Namawiał mnie kilka razy, bym podpisał ten papier, ale odmawiałem. W końcu jednak podpisałem, bo ciągle grozili mi przeniesieniem w Sudety. To, że wstąpiłem do partii, nie pomogło mi specjalnie – przez pół roku, od listopada 1948, musiałem pracować jako górnik w Nowym Szybie
Z górnikami w kopalni było całkiem wesoło. Zastanawiałem się nawet, czy nie zostać, tym bardziej że pewien sztygar zmianowy powiedział do mnie kiedyś: „Wiesz co, zostań. Nauczę cię wszystkiego o wentylacji w kopalni; jestem już stary, niedługo pójdę na emeryturę, mógłbyś to potem po mnie przejąć”.
12 lutego 1949 doszło do eksplozji w kopalni „Dąbrowa”, która była połączona korytarzami z Nowym Szybem w Łazach. Zdarzenie miało miejsce pod koniec nocnej zmiany, tuż przed godziną 4.00. Gdy my zjeżdżaliśmy na poranną zmianę, kierownictwo już o wszystkim wiedziało, my dowiedzieliśmy się o tym pod ziemią dopiero około 11.00. Dokończyliśmy szychtę i dopiero na górze dowiedzieliśmy się dokładnie, co zaszło. Zginęło 19 ludzi. Następnego dnia, gdy też byliśmy pod ziemią, doszło do kolejnego wybuchu w „Dąbrowie”, podczas którego znowu zginęli górnicy. Po tej drugiej eksplozji „Dąbrowę” na jakiś czas zamknięto, a ludzi, którzy tam pracowali, przerzucono do sąsiednich kopalń. Niektórzy poszli do Poręby do „Zofii”, inni do Łazów, część do Suchej
W Nowym Szybie wytrzymałem do maja 1949, potem wróciłem do Szkoły Ludowej nr 2 i uczyłem w niej do wakacji. Latem prowadziłem obóz skautów w Koszarzyskach. Jak się okazało, ostatni – komuniści założyli organizację pionierską i zabrakło miejsca dla innych inicjatyw. „Junák” został ostatecznie zlikwidowany w 1950 roku.
Pod koniec lat 40. ujawniły się skutki rabunkowego wydobycia węgla na naszym terenie. Dochodziło do osunięć ziemi, domy zaczęły pękać i rozpadać się. Łazy, liczące około 8 tysięcy mieszkańców, szybko się wyludniały. Wiele kolonii zostało zlikwidowanych. Zaczęto budować nowe osiedla – głównie w Suchej, w Hawierzowie (Szumbark, Błędowice), w Orłowej (Lutynia Górna), w Karwinie. Nadarzyła mi się możliwość przeprowadzki do Darkowa; zostałem mianowany dyrektorem szkoły ludowej. Wprowadziłem się tam na początku grudnia 1949.

Łazy, 1948–49
Zaolzie. Polsko-czeski spór o Śląsk Cieszyński 1918-2008 Warszawa 2008, s. 18–19.

---------------------
Antoni Walica:

Publicznie ogłoszono, że się będzie nacjonalizować, czyli po kolei wcielać sklepy do spółdzielni. Przyszła komisja, spisała wszystko w takim sklepie. Z nimi pojawiała się też komisja ze spółdzielni i podpisywała, że to przejmuje. Kiedy wiedziało się, który sklep będzie się upaństwawiać, to tam ta spółdzielnia jeździła to obejrzeć. U mnie było ich tam więcej, wszystko sprawdzali, ale nikomu to nie pasowało, bo albo to było blisko ich sklepu albo nie było to zbyt dochodowe. Trwało to od stycznia do 1 maja, do tego dnia miały być wszystkie prywatne przedsiębiorstwa unarodowione. Ja nie zostałem unarodowiony w tym terminie, więc potem przyszli, zrobili remanent, zamknęli sklep i zabrali klucze. Jeszcze się pytali, czy chcę pracować w tej nowej spółdzielni, ale powiedziałem im, że nie, że znajdę inną pracę.

Karwina-Frysztat, 1950
Archiwum Historii Mówionej Ośrodka KARTA, sygn. AHM-049, Relacja Antoniego Walicy, 1910–2011

---------------------
Łada Krumniklowa:

W ramach polityki KPCz doszło do połączenia Stowarzyszenia Młodzieży Polskiej z Czechosłowackim Związkiem Młodzieży. Partia chciała tego połączenia, ponieważ czeska młodzież była bierna, natomiast polska na tym terenie – bardzo aktywna. Urządzała nie tylko przedstawienia czy różne występy, ale również organizowała wycieczki po Beskidach, zimą odbywały się bale młodzieżowe. Przed połączeniem SMP było naprawdę aktywne, później wszystko legło w gruzach, ludzie nie mieli ochoty do wspólnej pracy.

Czeski Cieszyn, marzec 1952
Zaolzie. Polsko-czeski spór o Śląsk Cieszyński 1918–2008 Warszawa 2008, s. 30

---------------------
Jan Stonawski:

Jeśli chodzi o samą młodzież polską, to jej połączenie z grupami młodzieży czeskiej nie może być oceniane inaczej, lecz tylko jako poszerzenie praw polskich. Jak dotąd np. przedstawiała się sprawa pracy w organizacjach młodzieżowych istniejących choćby na terenie fabryk (np. w Trzyńcu)? Tam młodzież polska była jedynie zarejestrowana, nie brała aktywnego udziału w pracy klubów fabrycznych, zaskorupiając się przeważnie w swej miejscowej grupie. A wszelkie tkwienie w opłotkach, wszelkie zaskorupianie się w wieży z kości słoniowej doprowadza z biegiem czasu do ograniczania się od świata zewnętrznego, tworzy podatny grunt do stania w miejscu, na którym lubi żerować i wyprawiać swe harce skryty i jawny wróg klasowy, burżuazyjny nacjonalizm lub też imperialistyczny agent Trumana.
Dlatego też akcję połączenia młodzieży na Śląsku czechosłowackim trzeba nazwać wielkim krokiem naprzód, trzeba go nazwać wyrównującym marszem z młodzieżą radziecką, z jej Komsomołem, który się stał dla nas wzorem i który zjednoczona młodzież czeska wraz z młodzieżą polską w kraju śląskoostrawskim tak bardzo kocha!

Czeski Cieszyn, marzec 1952
Jan Stonawski Sprawa organizacyjnego scalenia młodzieży polskiej i czeskiej w kraju śląsko-ostrawskim  „Zwrot” 1952, nr 3, s. 2.

---------------------
Paweł Trombik (Polak, członek KPCz, poseł do Zgromadzenia Narodowego) na V powiatowym zjeździe CzZM-SMP w Czeskim Cieszynie:

Wprawdzie spotykać będziemy się z twierdzeniami, że idziemy po drodze do kosmopolityzmu, do zasymilowania młodzieży. Na to od razu odpowiem: Warunki [do] asymilacji były przed lutym 1948 – ale nie ma ich po lutym. A biada temu, ktoby chciał metodami burżuazji zmusić kogoś do zmiany narodowości. To było, ale nie będzie. Asymilacja dobrowolna, kiedy młodzi ludzie dwóch narodowości się pobiorą, taka jest nieunikniona i zależy od tego, kto w rodzinie chodzi, jak to u nas mówią, „w galatach”, „on czy ona”. […]
Czeka nas zadanie cierpliwego politycznego przekonywania mas młodzieży, że po lutym 1948 groźba asymilacji zniknęła, że odumierać będą tendencje miejscowych nacjonalistów, tworzących swojskie platformy narodowościowo-burżuazyjne, jak to było niedawno u nas z Cieślarem. […] Niechaj na czele naszej młodzieży stanie kolektyw ludzi najzdolniejszych, którzy potrafią ogniem swego zapału rozniecić żar prawdziwego patriotyzmu socjalistycznego, który będzie starać się o to, aby w naszej organizacji za wzorem Komsomołu rozwijała się przede wszystkim świadomość polityczna naszych członków. Narodowość nie gra w tym wypadku roli – chodzi o najzdolniejszych z najzdolniejszych, którzy potrafią prowadzić młodzież do wzniosłych celów najkrótszą drogą. Świadomość polityczna odgrywa u nas bardzo wielką rolę. Towarzysz Stalin żąda, aby młodzież dorastająca była przyzwyczajona do czytania gazet, do życia społecznego. Musimy – powiada – wychować naszą młodzież w duchu gorącego patriotyzmu, w duchu bezgranicznej miłości do ojczyzny. […]
Nasza ojczyzną jest więc kraj, w którym budujemy szczęśliwe, socjalistyczne jutro, naszą ojczyzną są nasze nowo założone spółdzielnie rolnicze, nasze wysokie piece w hucie trzynieckiej, nasze kopalnie, nasze warsztaty pracy, nasze lasy i łąki, nasze pola i to wszystko, co się na nich dzieje. Kto nam może odmówić prawa do tej ojczyzny? […]

Jedność naszej młodzieży według wzoru Komsomołu „Głos Ludu” z 6 marca 1952

---------------------
Fragment artykułu w „Głosie Ludu”:

W Domu Kultury kopalni Pokój w Karwinie przebiegło w sobotę walne zebranie ZSJ Polonia Mir Karwina [Závodní sokolská jednota, zakładowa jedność sokolska]. W sali obrad zebrało się przeszło 100 członków i sympatyków tego oddziału Sokoła. […] [Prezes oddziału] Dr Kubok Jan ujął krótko i przedstawił całokształt istnienia Polonii za przeszło 32 lata jej istnienia. Przechodziła ona różne fazy organizacyjne. Zawsze dzielnie i godnie reprezentowała polski sport karwiński oraz górniczy na naszym terenie. Przejście na zakład pracy – to nowa linia w Sokole. I dlatego też zarząd byłego S. Polonia postanowił przejść tam, gdzie by najlepiej odpowiadały warunki do rozszerzenia sportu wśród ludu pracującego, na kopalnię Pokój. Teraz Polacy i Czesi w zgodzie mogą budować socjalizm i zgodnie wyżywać się w sportach. […]
Karwina, 26 kwietnia 1952
ZSJ Polonia Mir Karwina na nowej drodze „Głos Ludu” z 27 kwietnia 1952.

---------------------
Fragment artykułu w „Głosie Ludu”:

Na miejscu dawnych dzielnic Frysztatu, na rozległych polach Raju, Starego Miasta i Darkowa powstanie nowoczesne miasto – górnicza Karwina.
Zarysy już są widoczne. Rozrasta się nowoczesna dzielnica Stalingrad, powstają nowe jezdnie, rosną mury nowego szpitala powiatowego. Jednym słowem, w całej okolicy dawnego Frysztatu rodzi się nowe piękno przyszłego miasta. Wiele bloków mieszkalnych w Stalingradzie znajduje się jeszcze w stanie surowym, ale za parę tygodni budynki te pokryją się otynkowaniem i przybiorą całkiem inny wygląd.
Każdy z nas jest zadowolony z piękniejszego wyglądu miasta. Obywatele wielkiej Karwiny wyrazili gotowość pomagania przy jego budowie. Podjęli liczne zobowiązania, że odpracują 1 miliona godzin w ochotniczych brygadach, a zobowiązania swoje też pełnią. Szybkie tempo budowy nowej Karwiny będzie wymagało od każdego obywatela wielkiego poświęcenia.

Powstaje nowa, socjalistyczna Karwina „Głos Ludu” z 29 kwietnia 1952

---------------------
Antoni Walica:

Było wtedy takie rozporządzenie, że kto może odejść ze swego miejsca pracy, niech się zgłosi do budowy Stalingradu. Na tym Stalingradzie była wolna posada przy wykładaniu i załadowywaniu wagonów z materiałem. Ludzie, którzy tam pracowali, byli opłacani według ilości wyładowanego materiału. Ja miałem prowadzić ewidencję i rozdzielać pieniądze według tego, kto ile robił. Spodobało mi się tam, więc orędowałem w kierownictwie [mojego ówczesnego miejsca pracy, spółdzielni rolniczej], żeby dali kogoś za mnie, bo chcę iść budować Stalingrad. To miało wtedy pierwszeństwo, było to zadanie polityczne, więc się doczekałem. Zostałem potem przydzielony do warsztatów ślusarskich, gdzie pracowałem około roku.

Karwina-Stalingrad, 1952–53
Archiwum Historii Mówionej Ośrodka KARTA, sygn. AHM-049, Relacja Antoniego Walicy, 1910–2011.

---------------------
Łada Krumniklowa:

Potem zaczęłam pracować w Zarządzie Głównym Polskiego Związku Kulturalno-Oświatowego w Czeskim Cieszynie, gdzie prowadziłam dział świetlicowy. Poznałam doskonale całe Zaolzie od Mostów koło Jabłonkowa po Bogumin, przez Hawierzów aż po Ostrawę. Znałam też wszystkich ludzi, którzy prowadzili koła, świetlice, organizowali teatry, zespoły taneczne, uczyli dzieci. W latach powojennych na Zaolziu odczuwano głód słowa polskiego, dlatego ludzie tak chętnie pracowali w zespołach. Występowali, śpiewali, recytowali, grali spektakle teatralne
Później w Związku pojawiło się więcej ideologii i polityki. To już nie było takie sielankowe, bo partia chciała mieć wgląd we wszystko, chciała o wszystkim decydować, nadzorować miejscowych Polaków. W kołach PZKO na każdym spotkaniu obowiązkowo wygłaszano referaty ideologiczne o działaniach KPCz, co w partii się dzieje i dlaczego. Nikt nie był zadowolony, że musi siedzieć na zebraniach i tego wysłuchiwać. Partia wtrącała się do wszystkiego, czy to było szkolnictwo, czy program jakiejś imprezy. Jeżeli uważano, że spotkanie ma zbyt polski charakter, wymazywano te punkty z programu. Wszystko dla dobra ludu pracującego i mniejszości polskiej.
Na całym Zaolziu organizowano wraz z Czechami, komunistami z innych organizacji, wspólne pierwszomajowe manifestacje, zakończenia roku szkolnego (przeważnie na szkolnych boiskach), dożynki, festyny młodzieżowe, zloty, „akcje Z” (współzawodnictwo kół PZKO o to, które odrobi więcej godzin „dobrowolnej”, czyli darmowej pracy przy gminnych inicjatywach – budowie sklepu albo parku).
To samo dotyczyło akcji kulturalnych PZKO. W każdym kole obchodzono rocznice upamiętniające Lenina, Marksa, rewolucję październikową. Wszystkie te polityczne akcje były obowiązkowe. To oczywiście zrażało członków PZKO, bo przecież ludzie należeli do Związku po to, żeby się spotkać, porozmawiać, posłuchać chóru czy obejrzeć przedstawienie teatralne. W kołach działały zespoły amatorów, które dawały czasem bardzo dobre spektakle. Wśród tych osób byli zdolni ludzie, przeszli później do zawodowego polskiego teatru – już wtedy zaczynała działalność Scena Polska w Czeskim Cieszynie.

Czeski Cieszyn, 1951–55
Zaolzie. Polsko-czeski spór o Śląsk Cieszyński 1918–2008 Warszawa 2008, s. 29–30.

---------------------
Z wyciągu z raportu ambasady PRL w Pradze za III kwartał 1954:

W Trzyńcu ma w najbliższym czasie zostać odsłonięty pomnik ku czci ofiar terroru hitlerowskiego. Członkowie komitetu pomnika, Polacy i Czesi, nie mogli dojść do zgody – umieścić czy nie umieścić nazwiska pomordowanych. Czesi nie chcą bowiem, aby wobec 70 kilku nazwisk Polaków i tyluż prawie Żydów było tylko 12 czeskich.
Wojewódzki [Okręgowy] Komitet KPCz w Ostrawie, o który sprawa się oparła nie wypowiedział się wprost, lecz za pośrednictwem podrzędnego organu – Powiatowej Rady Narodowej w [Czeskim] Cieszynie zakazał w ogóle umieścić nazwiska pomordowanych, co wywołuje rozgoryczenie i liczne interwencje działaczy i krewnych. W Żywocicach, gdzie hitlerowcy rozstrzelali 36 osób – prawie wszyscy Polacy – czeskie elementy nacjonalistyczne poradziły sobie w ten sposób, że wszystkie na pomniku imiona sczeszczono a nazwiska podane zostały w pisowni czeskiej.
Ostatnio sprawy szkolne znów koncentrują wokół siebie zainteresowanie wielkiego odłamu Polonii. Wysuwane od kilku lat żądania wobec władz czeskich, aby absolwenci wyższych i średnich szkół zawodowych nie byli wysyłani w głąb kraju, a na ich miejsce przyjmowani Czesi, zostały teraz częściowo uwzględnione. Niektórzy tegoroczni absolwenci polskich klas szkoły gospodarczej, technicznej i innych otrzymali przydział pracy na Śląsku.
Dla utrzymania rozwoju życia społecznego Polonii posunięcie to ma niezmierne znaczenie. Pozwoli ono zasilić ją w najbliższej przyszłości nowymi kadrami inteligencji wychowanej już w nowej, socjalistycznej szkole.

Zaolzie w opiniach konsulów polskich (1948–1960) red. Krzysztof Nowak, Cieszyn 2003, 28–29.

10
---------------------
Evžen Cedivoda:

Na początku lat 50. w szkole odbywały się lekcje religii. Uczył jej ksiądz katolicki, a także duchowni z Kościołów ewangelickiego i czechosłowackiego. Dzieci chodziły głównie na religię katolicką lub ewangelicką, bo „czechosłowaków” w Darkowie mieliśmy mało. Po jakimś czasie jednak zaczęły się pojawiać naciski. Najpierw kazano nam, byśmy mówili dzieciom, że jeżeli któreś chce chodzić na religię, musi przyprowadzić rodziców, którzy podpiszą oświadczenie, że sobie tego życzą. Jakiś czas później zmieniono taktykę. Zapisy organizowano nagle, bez żadnej zapowiedzi, a kto się nie zgłosił, nie miał już później takiej możliwości.
Ponieważ podjęte przez komunistów działania okazały się nieskuteczne, zwiększono naciski. Otrzymaliśmy polecenie, by po zapisach na religię wysyłać listy z nazwiskami — przy których figurowały nazwy zakładów pracy rodziców — do Powiatowej Rady Szkolnej. Później w miejscach pracy wzywano tych ludzi i pytano, dlaczego posyłają swoje dzieci na religię.
To było smutne. Niektórzy byli bardzo religijni i przekonani co do słuszności swojej decyzji; widziałem jednak takich, którzy wpisywali się na listę tylko dlatego, że wcześniej zgłoszenie na religię podpisał sąsiad lub sąsiadka… Potem natomiast, kiedy wyciągano wobec nich konsekwencje, ludzie ci nie wiedzieli, jak z tego wszystkiego wybrnąć.
Nauczyciele nie mogli należeć do wspólnot religijnych, ale niektórzy pozostali przy swojej wierze i brali udział w nabożeństwach. Kilku z tego powodu zwolniono i zabroniono wykonywania zawodu. Później w dziennikach klasowych i we wszystkich wykazach religia została pominięta; nigdzie nie podawano, kto jest jakiego wyznania. Ja przez cały ten czas byłem członkiem Kościoła Czechosłowackiego. Nie miałem z tym problemu. Po wojnie chodziliśmy na nabożeństwa do Łazów, potem do Orłowej, ale kiedy przeprowadziliśmy się do Darkowa, nie mogłem brać w nich udziału, bo zbór był daleko, w Karwinie-Kopalniach

Darków, lata 50.
Zaolzie. Polsko-czeski spór o Śląsk Cieszyński 1918–2008 Warszawa 2008, s.19–21.

---------------------
Jan Żebrok:

Na Zaolzie jużeśmy po wojnie nie wrócili. […] Bywam tam raz w roku za przepustką. Spotykamy się także tu, w Polsce, z tamtejszymi rodakami. Tego roku [1956] byłem dwukrotnie po tamtej stronie. Odwiedziłem Karwinę, Dąbrowę, Orłowę, no i naturalnie moje rodzinne Mistrzowice. W Dąbrowie wstąpiłem do szkoły polskiej – naturalnie publicznej, bo dawne prywatne szkoły pozakładane przez tamtejszą Macierz Szkolną zostały, o ile się ostały, przejęte w ostatnim czasie na koszt państwa. Kierownik szkoły, kolega [Józef] Sembol, też towarzysz z obozu [koncentracyjnego Dachau], ucieszył się bardzo na mój widok. Na pytanie, ile dzieci liczy jego szkoła, powiada z pewnym zadowoleniem: „Mam tego roku 42, bo udało mi się pozyskać nowych troje dzieci; w roku ubiegłym miałem tylko 39 w obydwu klasach”. Tak wygląda dzisiaj ta polska ongiś Dąbrowa – dwuklasówka z garstką polskiej dziatwy, której rodzice wytrwali dotąd przy polskiej szkole, a którą im kiedyś ufundowała Macierz Szkolna. A podobnie jest w wielu innych gminach, jak Rychwałd, Lutynia Górna i Dolna, Poręba, Darków, Łąki itd. Wprawdzie liczba szkół polskich w ostatnich latach pod rządami partii komunistycznej nie zmniejszyła się, przybyły nawet niektóre nowe zakłady fachowe, przeważnie jako paralelki polskie przy szkołach czeskich, ale większość szkół powszechnych to jedno-, dwu-, trzyklasówki. Liczba dzieci w szkołach polskich nadal spada i wynosi 7 tysięcy i kilkaset, nie licząc dzieci w przedszkolach. Tegoroczne wpisy do szkół, nawet w takiej Karwinie, wypadły bardzo blado. Niejedni rodzice przyznający się do narodowości polskiej oświadczają, że nie chcą mieć na sumieniu przyszłości swych dzieci, które nie będą mogły, mając wykształcenie polskie, współzawodniczyć z młodzieżą kończącą czeskie szkoły średnie i wyższe, co w dzisiejszym społeczeństwie bardziej zmaterializowanym niż dawniej odgrywa poważną rolę.
[…]
„Dusimy się od tej przyjaźni polsko-czeskiej – powiedział do mnie jeden z głównych działaczy polskich z Czeskiego Cieszyna. – Lepiej nam było przed wojną, gdyśmy mogli i musieli otwarcie walczyć o swój byt narodowy; dzisiaj mamy ręce skrępowane, bo obowiązuje nas przyjaźń”. Rozmawiałem z kilkoma innymi przedstawicielami ludności polskiej z czeskiego Śląska. Wszyscy są zdania, że kwestia mniejszości polskiej na Śląsku za Olzą zostanie w ciągu 25 do 40 lat zupełnie zlikwidowana. Przyczyni się do tego w znacznej mierze i dalszy rozwój przemysłu czeskiego, budowa wielkiego kombinatu hutniczo-górniczego w Kończycach niedaleko Ostrawy, powstanie nowego stutysięcznego miasta Havířova [Hawierzów] na terenie polskich niedawno Błędowic, a w związku z tym napływ licznej ludności na Śląsk z innych obszarów Czechosłowacji. Bardzo ujemnie wpływają na nastroje naszych rodaków za Olzą te liczne także w ostatnich czasach podróże różnych naszych reporterów czasopism i wycieczkowiczów do Czechosłowacji, którzy – jak się wyraził redaktor polskiego tygodnika „Głosu Ludu” [ukazywał się trzy razy w tygodniu] z Ostrawy, Henryk Jasiczek – „z cielęcym zachwytem wyrażają się w słowie i piśmie o tamtejszych stosunkach, o dobrobycie, wyższej stopie życiowej ludności i o jej kulturze, porównując je z warunkami życia i stosunkami w Polsce”.

Cieszyn, 1956
Jan Żebrok Pamiętnik śląskiego nauczyciela  Cieszyn 2002, s. 191–193.
---------------------
---------------------
Łada Krumniklowa:

Kiedy w październiku 1956 w Polsce doszedł do władzy Gomułka i kraj trochę odetchnął, w Czechosłowacji zapanowała groza – czeska prasa atakowała polskie zmiany. Jasiczek, jak większość naszej redakcji, cieszył się z nich; był autorem progomułkowskich artykułów i to mu zaszkodziło. Nie spodobało się to KPCz. Został przez partię upomniany.
Odbywały się nad nim sądy partyjne. Do jego „usunięcia” doszło w pierwszej połowie 1957 roku. Na zebraniu komórki partyjnej „Głosu Ludu” dostaliśmy zadanie odwołania Jasiczka z funkcji. Janina Kowalska, stary komunista Jan Zolich z Karwiny […] oraz ja – stanęliśmy w obronie Jasiczka. Reszta niestety milczała. Potem głosowaliśmy. Partia tym samym umyła ręce – to komórka partyjna „Głosu Ludu” odwołała redaktora naczelnego.

Ostrawa, 1957
Zaolzie. Polsko-czeski spór o Śląsk Cieszyński 1918–2008 Warszawa 2008, s. 34.

---------------------
Z protokołu z nadzwyczajnego zebrania organizacji KPCz w szkole z polskim językiem nauczania w Czeskim Cieszynie:

[Tow. Lukáš, dyrektor szkoły partyjnej KPCz w przy KO KPCz w Ostrawie:] Stanowisko Polaków w Czechosłowacji, którzy uważają Republikę Czechosłowacką za swoją ojczyznę materialną, a Polskę za swoją ojczyznę duchową, jest zasadniczo błędne i reakcyjne. Pojęcie ojczyzny jest konkretne i oznacza to wszystko, co wytworzyliśmy własną pracą. Pojęcie ojczyzny duchowej jest abstrakcyjne, oderwane od ojczyzny materialnej i dlatego niemożliwe. […] ZSRR jest ojczyzną proletariuszy całego świata. Poglądy Stalina w kwestii narodowościowej są zupełnie słuszne i miarodajne. […] Nie należy uważać za zdradę narodowości, jeżeli w rodzinie polskiej jeden z braci w dojrzałym wieku przyzna się do narodowości czeskiej. Tzw. szkopyrtokiem [człowiekiem, który zmienił narodowość] był wówczas, kiedy przyjmował narodowość swego pana, ale dzisiaj nie można go już za to dyskryminować.
Zatrudnienie polskiej inteligencji na Śląsku Cieszyńskim jest słuszne, ale nie można ograniczać miejsca pracy tylko do Śląska Cieszyńskiego, gdyż to byłoby ograniczaniem praw demokratycznych zagwarantowanych konstytucją. Nie można na Śląsku zatrudniać tylko polskiej inteligencji. Polacy muszą pracować tam, gdzie ich państwo potrzebuje.
[…] Czym więcej będzie dumy narodowej, tym mniej będzie asymilacji. Każdy ma prawo porozumiewać się swoim językiem ojczystym, ale Polacy w Czechosłowacji powinni z wdzięczności mówić po czesku, tak jak w ZSRR wszystkie narody umieją po rosyjsku. […]
Wasz stosunek do narodu polskiego jest bliski, ale nie tworzycie z nim jednego narodu. Nie jesteście częścią narodu polskiego – stanowicie tylko grupę narodowościową w naszej Republice Czechosłowackiej. Kulturę winniście tworzyć sobie sami wspólnie z Czechami (pieśni ludowe i stroje cieszyńskie są tak własnością Czechów, jak i Polaków).
[Tow. dyrektor polskiej szkoły Antoni Zahraj:] Odczuwamy nacisk, potrzebujemy więcej tolerancji Czechów wobec nas; Czesi mieliby też starać się zrozumieć Polaków.
Jego tezy poparli członkowie szeregiem konkretnych dowodów. […] Język nasz ulega mocno wpływom języka czeskiego, a kontakty z Polską i jej kulturą są uniemożliwione. Nastawienie do wydarzeń październikowych w Polsce było wielkim nieporozumieniem; dopiero teraz rząd nasz uznał słuszność polityki Polski. […] Przyjmowanie absolwentów naszych polskich ośmiolatek do SPZ (Państwowych Rezerw Roboczych, Státní pracovní zálohy) i do innych szkół fachowych napotyka na wiele trudności z powodu przynależności narodowej. Tego rodzaju dyskryminacja sprzyja asymilacji. […]

Czeski Cieszyn, 15 maja 1957
Książnica Cieszyńska, Archiwum Polskiego Towarzystwa Ludoznawczego w Cieszynie, sygn. 030.115/46–49, Protokół z nadzwyczajnego zebrania członkowskiego OZ KPCZ przy Polskiej Jedenastolatce w Cz. Cieszynie, które odbyło się dnia 15.5.1957 o godz. 14.30.

---------------------
Łada Krumniklowa:

Około 1957 roku wydział kultury Okręgowej Rady Narodowej w Ostrawie zwrócił się do mnie z prośbą, żebym zgodziła się oprowadzić delegację z Pragi, z Ministerstwa Kultury, która chce poznać zaolziańskie warunki, sytuację Czechów i Polaków, odwiedzić świetlice, szkoły. Interesowali się przede wszystkim kulturą i szkolnictwem na wsi.
W Gutach zaprowadziłam ich do szkoły czeskiej, a potem do polskiej, która była w pobliżu czeskiej. Akurat w obu nie było dzieci, bo poszły na wycieczkę. Postanowiłam, że zaczekamy na nie na drodze w pobliżu szkół. W pewnym momencie pojawiły się obie grupy. Zbliżały się z dwóch stron, a goście z Pragi pytają: „Która grupa jest polska, a która czeska?”. – „To poznamy dopiero, jak będą nauczyciele.” – „Jak to?” – „Wszystkie dzieci mówią jednakowo, po śląsku.” Kiedy dzieci przechodziły obok, usłyszeliśmy, że wszystkie mówią „po naszemu”. Tylko „učitelka volala česky”, a „pani nauczycielka” mówiła do dzieci po polsku.
Potem zawiozłam ich do Bukowca na spotkanie z wójtem i komisją do spraw kultury. Gmina mieściła się w jeszcze przedwojennym dużym domu, z drewnianych bali. Wójt, fantastyczny człowiek, mówił oczywiście „po naszemu”: „A co bych wóm mioł powiedzieć?”. Wytłumaczyłam, o co chodzi. A on mówi: „Za wszycki nasze kultury muszym spytać sie wos, czy wiycie co to je półtydniówka?”. Nawet ja nie wiedziałam, co to jest. Wójt opowiedział, że u nich, jeśli w domu jest dziewczyna na wydaniu, to rodzina, choćby miała tylko pokój z kuchnią, w środy i w soboty śpi w kuchni. Latem część rodziny idzie spać na siano, a dziewczyna ma do dyspozycji pokój. Może w te noce zapraszać sobie kawalera, za którego chce wyjść za mąż, ale on do pokoiku nie wchodzi drzwiami, tylko przez okno. Rodzina nie może przeszkadzać. I to jest półtydniówka. Na to jedna pani z ministerstwa westchnęła: „O Boże, z czego nas okradziono w tej Pradze!”.

Guty, Bukowiec, około 1957
Zaolzie. Polsko-czeski spór o Śląsk Cieszyński 1918–2008 Warszawa 2008, s. 33.

---------------------
Bronisława Babilon (sekretarka w redakcji miesięcznika „Zwrot”):

[Paweł] Kubisz [redaktor naczelny miesięcznika „Zwrot”] był bezpartyjny i absolutnie nie chciał wstąpić do partii. Stale go przekonywano, że redaktor naczelny „Zwrotu” musi być przecież partyjny. Wiecznie dostawał zgłoszenia do partii, ale on się stale bronił i odmawiał. Później dowiedział się, jak na komitecie partyjnym o nim powiedzieli – Když Kubisze ziskáme, tak máme všechno vyhráno, a když ne, tak mu zlomíme vaz [Jeżeli pozyskamy Kubisza, to mamy wszystko wygrane, a jeżeli nie, to skręcimy mu kark]. Oczywiście Kubisza do partii nie zyskali i dlatego starali się go wykończyć. Wciąż były jakieś ataki, nękania, telefony od bezpieki do redakcji z wezwaniami do zgłoszenia się pod konkretnym numerem w Powiatowej Radzie Narodowej w Czeskim Cieszynie. Kubisz sporządzał wtedy protokół, w którym zapisywał, którego dnia, o której godzinie i dokąd się udaje, żeby reszta redakcji wiedziała, co się z nim stało, gdyby nie wrócił. Za dwie godziny wracał i mówił: Takiego numeru tam w ogóle nie ma.
Aż w końcu w 1958 roku znaleziono banalny pretekst, żeby wyrzucić Kubisza. Górnik Teofil Stolarz wysłał na konkurs literacki zebrane przez siebie przysłowia „hawiyrskie” [górnicze] i bardzo chciał, żeby ukazały się w druku. Ostatecznie zdecydowano się wydrukować przysłowia Józefa Ondrusza, ale przysłowia Stolarza zostały powielone w Hucie Trzynieckiej na rotaprincie. Tam zauważył je Tiskový dohled, czyli cenzura, i znaleźli tam przysłowie: Hawiyrz a świnia, jedna rodzina. Chodziło oczywiście o to, że górnik wyjeżdżający z kopalni jest brudny. Przyczepili się, że to jest szkalowanie ludzi pracy. Na tej podstawie wyrzucono Kubisza ze „Zwrotu” i wykluczono go z Sekcji Literacko-Artystycznej PZKO, gdzie pełnił funkcję przewodniczącego, a także z PZKO, Związku Literatów Czechosłowackich i Związku Dziennikarzy Czechosłowackich
Potem [działacze ZG PZKO] szukali dla niego pracy. Oferowali mu posadę kierownika kina, ale odmówił. Powiedział, że idzie pracować do huty jako robotnik. Musiał podpisać, że idzie tam dobrowolnie, żeby nie mówiono, że władze partyjne go zmusiły. – Nie, ja chcę iść jako robotnik, chcę poznać środowisko – tak się wymówił. Pracował później jako robotnik w odlewni, w hucie trzynieckiej. Po wypadku drogowym odszedł na rentę inwalidzką.

Czeski Cieszyn, 1958
Archiwum Historii Mówionej Ośrodka KARTA, sygn. AHM-Z-119, Relacja Bronisławy Babilon, ur. 1931

---------------------
Antoni Szpyrc (uczeń polskiej szkoły w Jabłonkowie):

Do szkoły, która mieściła się tuż obok kościoła, zacząłem chodzić w 1956 roku. W pierwszej klasie uczyła nas nauczycielka Bronka Poloczkowa i kiedy na wieży dzwoniono południe, my klękaliśmy obok ławek i modliliśmy się na Anioł Pański. Klękali wszyscy i nikt w tym nie widział nic niezwykłego. Sąsiedztwo kościoła powodowało, że bliskie nam były sprawy wiary chrześcijańskiej. Chodzenie do kościoła na nabożeństwo czy tylko samo wejście na modlitwę wydawało się nam czymś normalnym. Niemal codziennie spotykaliśmy któregoś z ówczesnych księży. Kiedy w szkole zbierano zgłoszenia na naukę religii, oczywiście także je podałem. Religii uczył nas wysoki, postawny ksiądz Dominik Piechaczek. Przez trzy lata mym nauczycielem był także Józek Jachnicki. Uczęszczając na mszę niedzielną, często z kolegami wchodziliśmy na jeden z bocznych krużganków, z którego było m.in. widać do zakrystii. Tam pewnego razu (i potem wiele razy) zobaczyłem postać Józka Jachnickiego. Początkowo myślałem, że ma tak dobre stosunki z księżmi. Właściwą prawdę wyjawił mi jednak dopiero ojciec. Nauczycielom nie wolno było chodzić do kościoła i ojciec zakazał mi mówić o tym, co widziałem. Ja jednak nadal z ciekawości zaglądałem do zakrystii, czy jest Józek, czy go nie ma. Po raz pierwszy spotkałem się z tym, że żyję w ustroju, w którym zakazywana jest wiara w Pana Boga.
[…]
W szkole ludowej przy kościele zgromadzaliśmy się przy okazji różnych oficjalnych rocznic. Nauczyciel Teofil Santarius kolorowymi kredami wymalował cyfry odpowiedniej rocznicy, wokół dodatkowo namalował efektowny wieniec z zielonych liści i jakichś kwiatów. Z okazji Rewolucji Październikowej nauczyciel malował na tablicy krążownik Aurora. Nam chłopcom podobał się najbardziej wystrzał z działa Aurory, koniec lufy „zdobił” wówczas duży obłok wybuchających gazów. Główne przemówienie miewał kierownik Cimała. Początkowo ciekawiło mnie to, co mówiono. Potem stwierdziłem, że każdego roku powtarza się to samo. […] Tak samo było ze świętem 1 Maja. Składało się świetnie, kiedy wypadło w dzień roboczy. Jeden dzień lekcji mieliśmy z głowy. Jako uczniowie niższych klas nie braliśmy udziału w pochodzie, staliśmy wtedy na poboczu drogi i, machając papierowymi chorągiewkami, krzyczeliśmy: Niech żyje Pierwszy Maja! Chorągiewki nabywało się w sklepie papierniczym. Najchętniej kupowaliśmy chorągiewki polskie, kiedy ich zabrakło, te najbardziej kolorowe – rumuńskie, wietnamskie i północnokoreańskie. Kupić czeską czy radziecką raczej nie wchodziło w rachubę. […]

Jabłonków, przełom lat 50. i 60.
Antoni Szpyrc Tamte dni… „Kalendarz Śląski” 2010, Czeski Cieszyn 2009, s. 230–232.

---------------------
Łada Krumniklowa:

Rolnikami na Zaolziu byli przeważnie Polacy. Mieli kilka hektarów pola, parę krów, konia. Zmuszano ich do przystępowania do spółdzielni rolniczych. Kobiety w wioskach kładły się na ziemi, którą miał zaorywać traktor, lamentowały. W Wędryni, w której domy otoczone polami były rozrzucone po pagórkach, też chciano założyć spółdzielnię. Komórka partyjna wydelegowała mnie tam. Wysłano mnie akurat w dniu, kiedy w Wędryni przekonywano ludzi do wstąpienia do spółdzielni rolniczej. Byli tam działacze z powiatu i okręgu, cała komisja. Słyszałam, jak grożą rolnikom: „Jeśli nie wstąpisz do spółdzielni, to cię wyrzucimy z huty (mężczyźni przeważnie utrzymywali rodziny pracując w Hucie Trzynieckiej), dzieci nie przyjmiemy do żadnej średniej szkoły. Już znajdziemy coś na ciebie…”.

Wędrynia, 1958
Zaolzie. Polsko-czeski spór o Śląsk Cieszyński 1918–2008  Warszawa 2008, s. 32.

---------------------
Antoni Szpyrc:

W sąsiedztwie naszego domu mieszkał Karol Łacek ze swoją rodziną. Był jednym z ostatnich jabłonkowskich rolników posiadających większe pola uprawne. Powszechnie było o nim wiadomo, że był „andersowcem” i brał udział w bitwie pod Monte Cassino. Częścią jego codziennego ubioru były zielone spodnie wojskowe, które przywiózł sobie z Anglii, i te były dla mnie pewnym symbolem polskości i niezależności Karola Łacka. W 1958 roku jego i dalszych trzech ostatnich niezłomnych, prywatnie gospodarujących rolników, odmawiających wstąpienia do JSR (Jednolitej Spółdzielni Rolniczej), po zainscenizowanym procesie osadzono w więzieniu. Po amnestii w 1960 roku i po 14 miesiącach więzienia wszyscy zostali zwolnieni. Karol Łacek urósł w naszych oczach do jeszcze większego symbolu niezależności, z drugiej strony wydawało nam się dziwne, jak niewinny człowiek mógł zostać osądzony i uwięziony. Nadal gospodarował na swych polach i nieraz pomagaliśmy mu przy żniwach czy innych pracach polowych.

Jabłonków, 1958–60
Antoni Szpyrc Tamte dni…  Kalendarz Śląski” 2010, Czeski Cieszyn 2009, s. 231.

---------------------
Z informacji o stanie pracy wśród obywateli narodowości polskiej, Zemský národní výbor [Okręgowa Rada Narodowa]:

Polityczne i kulturalne życie obywateli narodowości polskiej w znacznej mierze rozwija się oddzielnie od politycznego i kulturalnego życia czeskiego. W sumie PZKO, ČSM [CZM], kluby zakładowe i Osvětové Besedy [Świetlice Gminne] mało urządzają wspólnych czesko-polskich wieczorków kulturalnych, koncertów, estrad, zabaw, itd., na których doszłoby do lepszego wzajemnego poznania, zbliżenia i umocnienia jedności naszego ludu bez rozdziału narodowości. Dotychczasowa działalność w tym kierunku jest przeważnie albo tylko czeska albo polska. Tym sposobem powstaje rzeczywisty separatyzm kulturalnego życia w PZKO od kulturalnego życia czeskiego i tak powstają podstawy dla istnienia nacjonalizmu czeskiego i polskiego.
[…]
Ministerstwo Szkolnictwa, Kultury i KNV w Ostrawie ponoszą przede wszystkim odpowiedzialność za to, że PZKO prowadził swoją działalność kulturalno-oświatową głównie jako cel sam w sobie, nigdy jako środek do socjalistycznej reedukacji obywateli narodowości polskiej. […] Zespoły teatralne grają przeważnie sztuki o życiu w Polsce, a nie grają sztuk z naszego życia.
Nie była nawet prowadzona dostateczna kontrola prasy przychodzącej z PRL, były więc do nas przenoszone poprzez polską prasę poglądy rewizjonistyczne i burżuazyjno-nacjonalistyczne. Księgarnie PZKO zamiast udostępniać ludowi narodowości polskiej wiedzę i zdobycze kultury socjalistycznej, jak PZKO wskazuje sobie w statucie, stawały się szerzycielami ciemnoty religijnej i innych burżuazyjnych przeżytków. I tak, według stwierdzonych faktów, odbiera PZKO z PRL 1117 egzemplarzy silnie nacjonalistycznego, religijnego pisma „Przewodnik Katolicki”, podczas gdy centralny organ PZPR „Trybuna Ludu” jest odbierany tylko w 8 egzemplarzach. W czasopiśmie „Przewodnik Katolicki” są i całe numery poświęcone życiu religijnemu w Ostrawskiem. Są popularyzowane i takie osoby, jak niedawno zmarły ksiądz polskiej narodowości [Leopold] Biłko, który był w 1950 roku zasądzony na jeden rok za rozszerzanie podjudzających listów pasterskich. To czasopismo jest rozszerzane przez niektórych katolickich proboszczów wprost między wierzącymi. Są skargi, że w księgarniach PZKO już od kilku lat jest bardzo mało do dyspozycji literatury marksistowsko-leninowskiej i popularno-naukowej. W porównaniu z tym stwierdzono, że PZKO zamówił w PRL 5000 egzemplarzy śpiewników kościelnych. To zamówienie, po interwencji KV KSČ [Komitet Okręgowy KPCz] u komunistów z ZG PZKO, nie zostało jednak zrealizowane.

Ostrawa, 1959
Władza a PZKO (1947–1969) red. Krzysztof Nowak, Cieszyn 2004, s. 43–45

20
---------------------
Antoni Szpyrc:

Uroczyście obchodzono rocznicę wyzwolenia i zakończenia II wojny światowej. W 1960 roku, kiedy przypomniano 15. rocznicę jej zakończenia, echo wojny jakby dosięgło i mnie. Mieszkał bowiem w Jabłonkowie niejaki L. Marszałek, wieść gminna głosiła, że to były hitlerowiec. W okresie międzywojennym jako dawny nauczyciel austriacki uczył w polskiej szkole przy kościele. Przez wywiad niemiecki został zwerbowany do tzw. Kampf Organisation i jako bojówkarz niemiecki brał udział w napadzie na tunel i stację kolejową w Mostach 26 sierpnia 1939. Po wojnie, po odbyciu kary więzienia za swą działalność proniemiecką, wrócił do Jabłonkowa i niedaleko naszego domu miał m.in. duży ogród z licznymi krzakami czarnej porzeczki. Wraz z paroma kolegami postanowiliśmy wymierzyć mu za jego niechlubną przeszłość dodatkową karę, polegającą na ogołoceniu wyżej wymienionych krzaków porzeczek. Kradzież zakończyła się niefortunnie. Nakryci i rozpoznani przez Marszałka rozprysnęliśmy się do domów. Ten, nie tracąc tupetu, niebawem powiadomił o naszej „akcji” rodziców. U mnie nie obyło się bez porządnego lania. Do świadomości mamy nie docierały moje rozgoryczone okrzyki, że przecież okradliśmy byłego „hitlerowca”. Kradzież była hańbą i za to musiałem zapłacić. Odtąd na Marszałka patrzyłem z jeszcze większą niechęcią, tym bardziej, że miał czelność korzystać z usług krawieckich mojego ojca

Jabłonków, 1960
Antoni Szpyrc Tamte dni… Kalendarz Śląski” 2010, Czeski Cieszyn 2009, s. 231.

---------------------
Łada Krumniklowa:

W okresie karnawału w każdej wsi i miasteczku odbywały się polskie bale. Sale były zapełnione, brakowało miejsc. Na balach nie było dyktatury partyjnej, więc ludzie zachowywali się bardzo swobodnie. Tańczono do białego rana. Zawsze sprzedawało się tam tak zwaną warzónkę, spirytus z karmelem. Nie wiem, jakimi drogami przenoszono go przez granicę z Polski, ale każdy bal był nim zakrapiany. Warzónka była najlepsza – żadne tam czeskie rumy, wielkim honorem było przywitać nią gości. Zbliżała nie tylko obcych ludzi, ale i narody. Kiedyś na spotkaniu w gminie w Bukowcu z delegacją z Pragi goście powiedzieli do mnie: „Przecież my nie rozumiemy, co oni mówią, niech pani tłumaczy”. A wójt na to: „Do kitu, nie rozumiejóm «po naszymu». Niech sie napijóm warzónki, to bedóm rozumiyć potym wszycko”.
[…] PZKO organizował bardzo znane Gorolski Święto w Jabłonkowie. Ludzie przybywali z całej okolicy, z Bogumina, Hawierzowa, Mostów. Przyjeżdżali autobusami, a nawet specjalnymi pociągami. Bywało nawet 80 tysięcy ludzi. To były olbrzymie akcje. Występowały nie tylko polskie zespoły z terenu Zaolzia, ale także ze Słowacji, Czech i oczywiście z Polski. Pojawiał się nawet „Śląsk”. Ludzie bawili się cudownie, wszyscy zapominali, że „partia czuwa”. Każda wioska stawiała kiosk, w którym sprzedawała swoje specjały – placki, bachory [potrawa z tartych ziemniaków ze smażoną słoniną i kawałkami mięsa]. I znowu prym wiodła warzónka na polskim spirytusie. Święto odbywało się zwykle w sierpniu, pogoda często dopisywała — Polacy cieszyli się, że nawet Pan Bóg ich lubi.

Czeski Cieszyn, Jabłonków, lata 50.-60.
Zaolzie. Polsko-czeski spór o Śląsk Cieszyński 1918–2008 Warszawa 2008, s. 31.

---------------------
Evžen Cedivoda:

Czesi – oprócz Stowarzyszenia Rodziców i Przyjaciół Szkoły – nie mieli organizacji, w której mogliby się realizować i spotykać. Jeżeli już jakaś istniała, była dwujęzyczna. Polacy natomiast mieli swój Polski Związek Kulturalno-Oświatowy, który organizował wszelkiego rodzaju zebrania, spotkania okolicznościowe, zabawy taneczne i bale. Kiedy podobną imprezę urządzał Czerwony Krzyż lub jakiś ośrodek sportowy, pojawiali się na niej i Czesi, i Polacy. Także w partii komunistycznej nie było różnicy – czy to Polak, czy Czech; najważniejsze, że komunista…

Darków, lata 50. –60.
Zaolzie. Polsko-czeski spór o Śląsk Cieszyński 1918–2008 Warszawa 2008, s. 22.

---------------------
Z raportu konsulatu PRL w Ostrawie za pierwsze półrocze 1960:

W dalszym ciągu istnieje wśród Polonii wiele kompleksów i przesądów, które stanowią hamulec w dążeniu KPCz do rozwiązywania problemów mniejszości narodowościowej, szczególnie polskiej.
Kompleksy te przeradzają się często w niebezpieczne zjawisko polskiego nacjonalizmu i szowinizmu. […] W terenie występują tendencje do zlikwidowania problemu narodowościowego drogą jak najszybszej asymilacji i nierzadko stosuje się na samych Polaków pewną presję moralną. […] M.in. do niwelowania zadrażnień powstałych na tle ścierania się nacjonalizmu czeskiego z polskim została powołana przed kilku laty organizacja PZKO. Czy rzeczywiście może ona spełnić to zadanie. Wydaje się, że nie. […] Zarząd Główny jest administracyjnie przeładowany, zatrudnionych jest etatowo 20 osób. Osoby te są bezwolnymi wykonawcami polityki, zmierzającej do zlikwidowania problemu narodowościowego drogą administracyjną.
Jak wygląda w praktyce działalność PZKO może świadczyć fakt, że na posiedzeniach aktywu PZKO wygłasza się referaty na temat „o ile należy zwiększyć produkcję kompostu, ażeby podwyższyć urodzaj buraków, kartofli”, a o właściwych problemach ani słowa. […]
Zupełnie innym zagadnieniem są tzw. koła terenowe PZKO. Nazwa PZKO jest tutaj szyldem, ale już do innego zupełnie celu. W kołach tych grupuje się polski nacjonalizm. Czy powstał on w czasach dzisiejszych, oczywiście, że nie. W kołach tych pokutują stare tradycje harcerstwa polskiego, które na tych terenach było szczególnie pielęgnowane przez polskich działaczy faszystowskich. […]

Zaolzie w opiniach konsulów polskich (1948–1960)  red. Krzysztof Nowak, Cieszyn 2003, 58–59

---------------------
Z artykułu w „Głosie Ludu” o zniszczeniach górniczych w Karwinie:

Każdy jadący tramwajem z Karwiny do Ostrawy lub odwrotnie zauważy w górniczej Karwinie po obu stronach toru tej kolejki elektrycznej ruiny domów i zapadnięte tereny zalane wodą. […] Z roku na rok […], zwłaszcza pod starym kościołem, gdzie teren jest najbardziej upadnięty pod wpływem podkopów górniczych, gromadzi się coraz więcej wody i z roku na rok woda ta i podkopy górnicze niszczą coraz więcej domów mieszkalnych, powodując naszej gospodarce narodowej milionowe straty. […] Jak długo bowiem pod Karwiną jest węgiel, a będzie to trwało jeszcze dziesiątki lat, tak długo w Karwinie tętnić będzie życie i nie można Karwiny traktować tak, jak gdyby już za niedługo miała ulec całkowitej zagładzie.

Ostrawa, 1 listopada 1960
Jarosław Jot-Drużycki Czy Karviná to jeszcze Karwina? www.polskiekresy.info.

---------------------
Z analizy Biura Komitetu Okręgowego KPCz w Ostrawie:

Najniebezpieczniejszą i najszkodliwszą ideologią, która przeszkadzała ideologicznemu wychowaniu między obywatelami narodowości polskiej, była nacjonalistyczna koncepcja „dwóch ojczyzn”, według której grupa obywateli polskiej narodowości ma „materialną ojczyznę” tylko w ČSSR, ale „duchową” w Polsce.
[…]
Ze strony obywateli narodowości czeskiej spotykamy się jeszcze ze stosunkowo częstymi przykładami niezrozumienia znaczenia dwujęzyczności. Narzekają na nią, jakby chodziło o „ustępstwo Polakom”, które ogranicza prawa Czechów. Spotykamy się jeszcze z przykładami prowokacji przeciw pracującym polskiej narodowości (chuligańskie zniszczenie skrzynki PZKO i przekreślanie dwujęzycznych polskich tekstów plakatów w Dolnej Lutyni). Z podobnymi prowokacjami będziemy się jeszcze przez pewien czas spotykać. Zaskakującą sytuacją jest jednak, że w większości podobnych przypadków miejscowe organizacje partyjne i komitety powiatowe prowokacje pomijają milczeniem, nie potępiają zdecydowanie i przez to wywołują wrażenie, jakby się zgadzały z prowokatorami.
[…]
Przewodnia rola partii upewniła [umocniła] się w ostatnich latach i w zakresie stosunków narodowościowych. Partia komunistyczna cieszy się wielkim autorytetem i miłością między naszymi obywatelami narodowości polskiej. Bardziej skutecznie niż wcześniej wpływa na zakres pracy różnych organizacji i instytucji w powiecie karwińskim i frydecko-misteckim w prowadzeniu właściwej polityki narodowościowej w duchu internacjonalizmu proletariackiego i socjalistycznego patriotyzmu. Niewłaściwe wyobrażenia, że politycznym przedstawicielem Polaków w ČSSR jest PZKO prawie zniknęły.

Ostrawa, 16 marca 1962
Władza a PZKO (1947–1969) red. Krzysztof Nowak, Cieszyn 2004, s. 46, 49–50.

---------------------
Antoni Szpyrc:

Jeden z nauczycieli posyłał mnie regularnie do sklepu papierniczego po „Trybunę Ludu”. Ekscytowałem się tym, że w sklepie na rynku jabłonkowskim mogłem kupować gazetę wychodzącą w Warszawie. Na rynku była też księgarnia, gdzie można było kupować polskie książki. Pojawiała się wtedy kolorowa seria dla dzieci pt. „Poczytaj mi mamo”. Jedna książeczka kosztowała 1 Kč [koronę]. Księgarnię odwiedzałem regularnie i cieszyłem się z każdej nowej pozycji. Możliwości dostępu do polskiej książki było więcej. W Jabłonkowie istniała biblioteka publiczna z dosyć szerokim wachlarzem tytułów polskich, sukcesywnie uzupełnianym. W szkole mieliśmy także własną bibliotekę, tam jednak liczba książek była ograniczona, przeważała klasyka. Wielką popularnością cieszyły się w latach 60. wystawy książki polskiej organizowane przez instytucję Ars Polona. Wystawiane książki zapełniły całą serię „Czytelni” i można było je kupić za przystępne ceny. Do dziś mam w domu m.in. książkę Monte Cassino autorstwa Melchiora Wańkowicza. Jej zakup był dla mnie radosnym wydarzeniem. Przedtem dużo słyszałem o samej książce i bitwie. Słyszałem tez o epizodzie opisującym ucieczkę Jana Gazura z Piosecznej z wojska niemieckiego w stronę polskich okopów. Wreszcie mogłem to na własne oczy widzieć i przeczytać.
[…] Mogłem chodzić do polskiej szkoły, kupować polskie książki czy gazety, na sklepach były dwujęzyczne napisy, mieliśmy teatr „Bajka”, oglądaliśmy przedstawienia Sceny Polskiej T[eatru ] C[ieszyńskiego], były festyny polskie, wianki w ogrodzie „Czytelni”, gdzie koncentrowało się życie społeczności polskiej w Jabłonkowie. Choć nie byłem jeszcze członkiem PZKO, pomagałem już przy Gorolskim Święcie. Nie miałem wrażenia, żeby nas, Polaków, uciskano. U nas w domu sprawy polskie były na tyle obecne, że to, co było związane z Polską, było mi niezwykle bliskie. Chociaż mieszkałem w Czechosłowacji, Jabłonków i cała bliska okolica w mym wewnętrznym świecie była wciąż polska, wciąż było wokół mnie tyle znajomych narodowości polskiej, że czeska rzeczywistość występowała u mnie jakby we mgle, jakby tymczasowa. Komuś może się to nie spodobać, ale tak to odczuwałem i było mi z tym dobrze. Nie byłem wychowywany ani nastawiony antyczesko, moi najbliżsi koledzy chodzili przecież do czeskiej szkoły.

Jabłonków, lata 50. i 60.
Antoni Szpyrc  Tamte dni… „Kalendarz Śląski” 2010, Czeski Cieszyn 2009, s. 232–233.

---------------------
Antoni Walica (referent ds. pracowniczych i płacowych w powiatowym przedsiębiorstwie budowlanym w Karwinie):

Każdy urzędnik etatowy musiał przejść weryfikację. Przyszło i na mnie. Jako dawny prywatny przedsiębiorca byłem według nich vykořisťovatelem – „wyzyskiwaczem”. Miałem różne problemy, ale na razie mogłem zostać. Na mojego szefa nałożyli takiego fanatycznego komunistę. Utrzymywałem dobre kontakty służbowe z szefami poszczególnych zakładów, ale z nim rozmawiałem tylko tak urzędowo. Na pewno się obraził. W każdym zakładzie była organizacja partii komunistycznej. Złożył tam na mnie skargę, że jestem „wyzyskiwaczem”, że służyłem w armii niemieckiej i dodał różne plotki osobiste, argumentując, że takiej ważnej funkcji, gdzie chodzi o pieniądze, nie mogę wykonywać. Doszło to do powiatu i przyszli do mnie w Wigilię o 12.00 w południe, samo wielkie zwierzę – dyrektorzy, szefowie partii, ROH (Revoluční odborové hnutí, Rewolucyjne Związki Zawodowe) itd., tylko ten mój szef nie przyszedł. Przyszli urzędowo i dali mi do przeczytania list, w którym napisali, że jestem politycznie niewiarygodny i zwalniają mnie bez jakiejkolwiek rekompensaty. Miałem całe święta zepsute. Zgłosiłem się jako bezrobotny. Szukałem nowej pracy tak długo, aż mi ktoś poradził, że jest wolne miejsce domowego pracownika usług serwisowych „na ośmistówce" [hotel robotniczy „800” w Karwinie-Nowym Mieście, dawniej Stalingrad].

Karwina-Frysztat, początek lat 60.
Archiwum Historii Mówionej Ośrodka KARTA, sygn. AHM-049, Relacja Antoniego Walicy, 1910–2011.

---------------------
Łada Krumniklowa:

W połowie lat 60. wyczuwało się, że można pozwolić sobie na trochę więcej, napisać to, co człowiek naprawdę myśli i widzi, bez ponoszenia konsekwencji, choć nadal działała cenzura. W Ostrawie, w Domu Prasy, spotykaliśmy się codziennie z czeskimi dziennikarzami z „Rudego Prava”, „Novej Svobody”, „Práce”. Na tych spotkaniach oraz podczas zebrań partyjnych można już było wiele rzeczy powiedzieć i nie bać się tak, jak to było w latach 50. Wyczuwało się, że coś zaczyna pękać.

Ostrawa, połowa lat 60.
Zaolzie. Polsko-czeski spór o Śląsk Cieszyński 1918–2008 Warszawa 2008, s. 36.

---------------------
Fragment listu plenum Zarządu Głównego PZKO do Alexandra Dubčeka (I sekretarza KC KPCz):

Ludność polska zamieszkująca przygraniczne rejony okręgu północno-morawskiego przyjmuje z szczerym zainteresowaniem i zadowoleniem wyniki grudniowego i styczniowego plenum KC KPCz oraz postępującą w intencjach tych zebrań demokratyzację życia w naszym kraju. Dla nas, grupy narodowej, która dla zachowania swego bytu narodowego poniosła w ostatnim pięćdziesięcioleciu nieproporcjonalnie ciężkie ofiary, jest obecny proces odnowy naszego modelu socjalistycznego, w którym właściwe rozwiązania znajdzie i kwestia narodowościowa, czymś jak najbardziej pozytywnym, czymś, czego dawno oczekiwaliśmy.

Czeski Cieszyn, 26 marca 1968
Stanisław Zahradnik, Marek Ryczkowski Korzenie Zaolzia Warszawa–Praga–Trzyniec 1992, s. 150.

30
---------------------
---------------------
Józef Raszyk (działacz sportowy) na X Zjeździe PZKO:

Dziś w okresie odrodzenia naszego życia ogólnospołecznego zaistniały warunki wznowienia naszych pięknych tradycji na odcinku pracy sportowej. Przepadły majątki, inwentarz dawnych Polskich Klubów Sportowych, nasi aktywiści sportowi postarzeli się o 16 lat, nie mieliśmy możliwości wychowania i przygotowania do pracy nowych, młodych kadr – ale mimo to czujemy w sobie tę siłę, która pozwoli nam na nowo rozbudzić w nas, a przez nas w naszej młodzieży ów dawny zapał, poświęcenie i entuzjazm do pracy na polu wychowania fizycznego.

Czeski Cieszyn, 27 kwietnia 1968
Stanisław Zahradnik  Złudne nadzieje lat 1968–1970 „Zwrot” 2001, nr 4, s. 10.

---------------------
Fragmenty uchwały X Zjazdu PZKO:

1.Postanawiamy, że działalność PZKO powinna obejmować trzy zasadnicze kierunki:
a/ pracę polityczną, współudział przy tworzeniu organów rządzących na naszym terenie, wysuwanie naszych przedstawicieli do wszystkich organów politycznych i administracyjnych, przedkładanie postulatów naszej ludności odpowiednim czynnikom i wpływ na ich realizację;
b/ praca kulturalna będzie rozwijała się w podobnym zakresie, jak dotychczas […];
c/ działalność gospodarcza, w związku z możliwością przejęcia pod zarząd polski majątków, należących dawniej do polskich instytucji w Czechosłowacji, w tym także do PZKO, uważamy za wskazane utworzenie polskiej spółdzielni, która by tymi obiektami i przedsiębiorstwami zawiadywała.
[…]
6. Bardzo ważne znaczenie dla naszej grupy narodowościowej mają sprawy szkolnictwa […], w szczególności spowodowanie rewizji programów nauczania w polskich szkołach i treści niektórych podręczników, kształcenie nauczycieli przedmiotów humanistycznych w Polsce, usamodzielnienie szkół fachowych i reaktywowanie średniej szkoły ekonomicznej, pilnowanie sieci polskich szkół w ogóle, zapobieganie likwidacji szkół z mniejszą ilością klas, organizowanie oddzielnych kolonii wakacyjnych dla polskiej młodzieży szkolnej, zapewnienie nauki języka polskiego w szkołach, kształcących kadry dla punktów usługowych […].

Czeski Cieszyn, 27 kwietnia 1968
Stanisław Zahradnik  Złudne nadzieje lat 1968–1970 „Zwrot” 2001, nr 4, s. 5.

---------------------
Oświadczenie Tymczasowego Zarządu Głównego Stowarzyszenia Młodzieży Polskiej w Czechosłowacji (sekretarz Jan Szymik, prezes Władysław Josiek):

Młodzież polskiej narodowości została w CZM praktycznie pozbawiona prawa swobodnego posługiwania się językiem ojczystym. Skłaniano ją do posługiwania się językiem czeskim, względnie zachwaszczonym narzeczem. Za używanie czystego języka polskiego była często krytykowana, wyśmiewana i jej godność obrażana. Pomimo wszelkich starań było jej wyżywanie się we własnej kulturze bardzo ograniczone.
Ten brak równouprawnienia Polaków w CZM wywoływał wśród młodzieży polskiej poczucie głębokiego niezadowolenia i krzywdy. Tysiące młodych Polaków przestało w CZM aktywnie pracować, ku szkodzie zarówno młodzieży polskiej, jak i młodzieży czeskiej, a właściwie ku szkodzie całego związku. Jednolity Czechosłowacki Związek Młodzieży nie był kuźnią kadr młodzieży polskiej i nie umożliwiał jej pełnego aktywnego udziału w rozwoju społeczeństwa socjalistycznego.
[…] SMP chce przyczynić się do tego, by każdy młody obywatel narodowości polskiej czuł się w Czechosłowacji obywatelem rzeczywiście wolnym i równouprawnionym. Dlatego SMP rości sobie prawo do pełnej możliwości współdecydowania o wszystkich sprawach dotyczących młodzieży, a zwłaszcza młodzieży polskiej, w organach przedstawicielskich i domaga się, by zostało uznane za równowartościowego partnera wszystkich organizacji społecznych, organów gospodarczych, rad narodowych i kierownictw szkół przy rozwiązywaniu zagadnień socjalnych, spraw dotyczących pracy, studium i innych naglących problemów młodzieży polskiej i dzieci.
SMP chce stworzyć każdemu obywatelowi polskiej narodowości warunki umożliwiające swobodne i pełne wyżywanie się w polskiej postępowej kulturze narodowej i spędzanie wolnego czasu zdrowo, użytecznie i wesoło. W tym celu będzie utrzymywać jak najściślejsze stosunki z Polskim Związkiem Kulturalno-Oświatowym (PZKO) w Czechosłowacji.

Czeski Cieszyn, 14 maja 1968
Młodzież polska na Zaolziu 1945–2005 red. Stanisław Zahradnik, Czeski Cieszyn, 2006, s. 65.

---------------------
Łada Krumniklowa:

Kiedy wojska Układu Warszawskiego w sierpniu 1968 weszły do Czechosłowacji, w czeskiej prasie napisano, że polscy żołnierze, którzy brali udział w tej operacji, męczyli Czechów. Gdzieś w Czechach mieli pobić i zastrzelić czeskich milicjantów. To było impulsem dla nas w „Głosie Ludu” – nie możemy przecież pozwolić, żeby opluwano polskich żołnierzy. Ktoś chciał podjudzić Czechów przeciwko Polakom. Zrobiliśmy specjalny numer dla polskich żołnierzy, żeby bronić honoru polskiego wojska. Chcieliśmy pojechać do nich z tym numerem, ale nikt nie wiedział, gdzie ich szukać. Odbyło się zebranie z udziałem wszystkich dziennikarzy „Głosu”. Na pytanie [redaktora naczelnego Tadeusza] Siwka, kto pojedzie do polskich żołnierzy, odpowiadali jeden po drugim – ja nie mogę, bo dzieci, ja nie mogę, bo coś tam. Mnie zostawił na sam koniec, bo byłam jedyną kobietą. „Jak nie ma panów, którzy pojadą, to ja będę musiała pojechać.” Pospuszczali głowy, było im trochę głupio.
Siwek załatwił u dyrektora huty trzynieckiej, Boublíka, żeby przysłał nam tego dnia swój służbowy samochód z kierowcą. 23 sierpnia wydrukowano specjalny numer „Głosu Ludu” i jeszcze w nocy przywieziono do mnie, do mieszkania w Cieszynie, całe paczki pisma. Siwek zadzwonił do mnie przed odjazdem: „Jeśli się boisz, jeśli nie chcesz, nie musisz jechać”. Był naprawdę w porządku wobec swoich pracowników. „Nie, Tadeuszu, już raz powiedziałam, pojadę. I tak nie masz kogo wysłać.”
Ostrawa, Czeski Cieszyn, 23 sierpnia 1968
Zaolzie. Polsko-czeski spór o Śląsk Cieszyński 1918–2008 Warszawa 2008, s. 37–38.
Z charakterystyki niektórych przedstawicieli środowiska polonijnego w Czechosłowacji po wkroczeniu wojsk sojuszniczych przesłanej przez Konsulat Generalny PRL w Ostrawie do Departamentu Konsularnego MSZ w Warszawie:
Po wkroczeniu wojsk sojuszniczych do Czechosłowacji Łada Krumniklowa zaktywizowała się na wszelkich możliwych odcinkach, gdzie tylko było możliwe uprawianie propagandy antypolskiej. Była współautorką odezwy „Polacy do Polaków” opublikowanej w wydaniu nadzwyczajnym „Głosu Ludu” z dnia 23 sierpnia 1968, w której czytamy m.in.
„[...] Na długo jesteśmy zmuszeni uważać Polskę za matkę, która zdradziła. Dlaczego, żołnierze – okupanci, poszliście na nowe San Domingo? Byliśmy zdumieni i nieszczęśliwi w marcu bieżącego roku, kiedy pałkami i frazesami sprzed roku 1956 przekonywaliście dzieci urodzone przez socjalistyczną Polskę, przez nią wychowane. Wasze kierownictwo boi się przykładu Czechosłowacji. Żołnierze – Polacy okupujący Czechosłowację, dopuściliście się tragicznej pomyłki. Posługując się słowami socjalizm i jedność, idąc na usługi naszych bankrutów politycznych, piszecie nowe San Domingo, kalacie swe sumienie.”
W artykule pt. To nieprawda Łada Krumniklowa napisała: „Okupacja. Ani teraz nie można tego inaczej nazwać. To jest nieprawa, straszna okupacja suwerennego kraju, który jest i naszym krajem. Ludzie mają rację patrząc na polskich żołnierzy jak na okupantów, którzy w ramach Układu Warszawskiego są na terenie Czechosłowacji.” Łada Krumniklowa nie ograniczyła się tylko do pisania tendencyjnych artykułów, których najbardziej charakterystyczne wyjątki cytowaliśmy wyżej. Zajęła się także kolportażem nadzwyczajnego wydania „Głosu Ludu” wśród polskich żołnierzy przebywających w Czechosłowacji. Fakt ten przedstawiła później w reportażu pt. Z głosem i prawdą, stwierdzając w nim, że żołnierze polscy „są ogromnie zażenowani, zawstydzeni”, znalazłszy się w tym charakterze w Czechosłowacji.

Ostrawa, Katowice, Warszawa, grudzień 1968
„Podhale” na Zaolziu. Służba Bezpieczeństwa wobec zaolziańskiej „Praskiej Wiosny”. Wybór dokumentów z lat 1968–1969red. Krzysztof Nowak, Cieszyn 2005, s. 43–44.

---------------------
Z pisma Konsulatu Generalnego PRL w Ostrawie do Departamentu Konsularnego MSZ w Warszawie: 

Wiadomo, że niektóre osoby, wynika to zresztą z charakterystyki, utrzymywały poprzednio dosyć żywe kontakty z określonymi środowiskami w Polsce. Konsulat Generalny biorąc pod uwagę ich wybitnie wrogą, antypolską postawę proponuje rozważenie wprowadzenia w stosunku do Henryka Jasiczka, Władysławy (Łady) Krumniklowej, Wilhelma Przeczka, Władysława Sikory, Adama Wiesława Bergera, Stefana Mamonia, Janusza Gaudyna, Jana Rusnoka, Tadeusza Siwka, Jana Szymika i Bolesława Duławy przykładowo następujących ograniczeń:
a/ zaprzestanie druku ich artykułów i wypowiedzi przez wszystkie dzienniki, tygodniki i czasopisma literackie w Polsce,
b/ zaniechanie kolportażu i reklamy książek na terenie Polski,
c/ spowodowanie, aby organizacje społeczno-polityczne i związki kulturalne, niekiedy regionalne, zaniechały zapraszania tych osób do Polski na różnego rodzaju imprezy kulturalne, zjazdy, konferencje itp.
d/ wydanie odpowiednich dyspozycji organom granicznym, aby uniemożliwiły legalne wejście lub wjazd do Polski przez jakikolwiek punkt graniczny.

Ostrawa, 31 grudnia 1968
„Podhale” na Zaolziu. Służba Bezpieczeństwa wobec zaolziańskiej „Praskiej Wiosny”. Wybór dokumentów z lat 1968–1969  red. Krzysztof Nowak, Cieszyn 2005, s. 35–36.

---------------------
Z charakterystyki niektórych przedstawicieli środowiska polonijnego w Czechosłowacji po wkroczeniu wojsk sojuszniczych przesłanej przez Konsulat Generalny PRL w Ostrawie do Departamentu Konsularnego MSZ w Warszawie:

Henryk Jasiczek jako „najwybitniejszy” drukowany poeta i pisarz regionalny reprezentuje wszędzie polską mniejszość narodową, pisze i przemawia, wydaje książki po obu stronach Olzy, zbiera honoraria, wyjeżdża za granicę, pisze reportaże, urządza wieczory literackie unikając tematów współczesnych, zaangażowanych, dotyczących choćby polskiego środowiska. […] Jako człowiek o elementach karierowiczowskich do sierpnia 1968 Jasiczek unikał publicznych wystąpień, szczególnie tam, gdzie musiałby zająć określone stanowisko i prezentować swoje poglądy, oceny itp.
Próbował jednak w terenie, wśród ludzi mniej zorientowanych szkalować czołowych przedstawicieli PZPR, a szczególnie tow[arzysza] Gomułkę. Stawał kategorycznie w obronie, rzekomo prześladowanych Żydów i studentów, ostro krytykował działalność polskich środków masowego przekazu jako partyjne i rządowe „tuby”, potępiał polską cenzurę i inne.
Po wkroczeniu wojsk sojuszniczych do Czechosłowacji Jasiczek pierwszy wystąpił przeciwko Układowi Warszawskiemu, określając wkroczenie wojsk jako bezwzględny akt okupacji i agresji, porównał ten fakt do okupacji hitlerowskiej, wygłaszając w tym duchu przemówienie w radiowęźle w Czeskim Cieszynie i Polskiej Sekcji Radia Ostrawskiego. […]
Trzeba dodać, że obecnie po kilkunastu tygodniach naszej pracy w terenie, w środowisku polskim, Jasiczek został w bardzo poważnym stopniu izolowany. […] ZG PZKO dzięki inspiracji z naszej strony stara się nie powierzać Jasiczkowi oficjalnych wystąpień na poważnych uroczystościach i imprezach publicznych.

Ostrawa, Katowice, Warszawa, grudzień 1968
„Podhale” na Zaolziu. Służba Bezpieczeństwa wobec zaolziańskiej „Praskiej Wiosny”. Wybór dokumentów z lat 1968–1969 red. Krzysztof Nowak, Cieszyn 2005, s. 39–41.

---------------------
Łada Krumniklowa:

Czescy redaktorzy, nasi koledzy, psioczyli, że jesteśmy z narodu okupantów, a my tłumaczyliśmy, że nie jesteśmy żadnymi okupantami, jesteśmy tutejsi. W 1968 roku wszyscy pracownicy redakcji byli za Dubčekiem, za zmianami, za rozluźnieniem tego komunistycznego paska, który nas uwierał. Nie ukrywaliśmy naszych poglądów i nie podobało się to niektórym ortodoksyjnym komunistom. Dzwonili do nas, mieszali nas z błotem, nazywali zdrajcami. Niektórzy czytelnicy oskarżali nas, że wyśmiewamy się, iż polscy żołnierze są głodni, a przecież pisałam ze szczerego serca o tym, że ich pozostawiono samych sobie.
Miałam stałą przepustkę do Polski i […] chciałam tam pojechać. Ubrałam się elegancko i zamierzałam przejść do polskiego Cieszyna. Na granicy powiedziano mi: „Pani nie wolno przekroczyć granicy”. – „Dlaczego, co zrobiłam?” – „Pani dobrze wie. Nie przepuścimy pani”. „To ja chcę pisemne uzasadnienie, dlaczego nie mogę przejść. Nie szmugluję, nie robię żadnych awantur.” – „Nie wolno”. Wobec tego oświadczyłam, że nie ruszę się – okupuję przejście graniczne. Najpierw myśleli, że żartuję, ale ja wygodnie usiadłam sobie na krzesełku. „Proszę mnie połączyć z towarzyszem Gierkiem z Komitetu Wojewódzkiego w Katowicach.” – „Nie możemy, nie wolno”, ale latali po biurach od telefonu do telefonu. Chciałam, żeby mnie połączyli z Warszawą, też odmówili.
Wkrótce po tym incydencie zabrano mi przepustkę graniczną. Przez 20 lat byłam w Polsce persona non grata. Przez pewien czas nikt z naszej redakcji nie mógł przechodzić przez granicę. Ci jednak, którzy po kilku miesiącach poszli do konsulatu i posypali głowę popiołem, znowu mogli pojechać do Polski.

Czeski Cieszyn, zima 1968/1969
Zaolzie. Polsko-czeski spór o Śląsk Cieszyński 1918–2008  Warszawa 2008, s. 40–41

---------------------
Wanda Cejnar (przejściowo zatrudniona w księgarni w Czeskim Cieszynie i współpracownica „Głosu Ludu”):

Raz wybrałam się z zamówieniem publikacji na polską stronę do Cieszyna. Przekroczyłam granicę normalnie, a jak wracałam, zatrzymał mnie polski pogranicznik: „W jaki sposób się tu Pani dostała?” – „Normalnie, przeszłam przez granicę z przepustką.” – „Proszę mi pokazać tę przepustkę.” Pokazałam. On mówi: „Niech pani poczeka”. Podniósł słuchawkę i zaczął gdzieś telefonować. Potem podszedł do mnie ze słowami: „Pani pójdzie ze mną”. Wyciągnął ten swój karabin, a ja musiałam iść przed nim. Było to na moście dla pieszych i stamtąd poprowadził mnie na Most Przyjaźni przy Wzgórzu Zamkowym. Tam pół godziny czekałam w dużej hali, gdzie nie było ani ławki ani krzesła.
Potem drzwi się otworzyły i wyszedł z nich major, którego znałam z widzenia, bo chodził do teatru na premiery. Kiedy mnie zobaczył to zaczął zamykać te drzwi i usłyszałam tylko: „Ja jej tego nie powiem”. Potem wyszedł taki facet z rozlazłą twarzą: „Pani noga już w życiu nie postanie na ziemi polskiej”. Wziął moją przepustkę, rozerwał i rzucił na ziemię. Ja mówię: „Proszę Pana, to jest czeski dokument.” – „My jesteśmy z Czechami umówieni. Jeszcze raz Pani powtarzam, Pani noga więcej nie postanie na ziemi polskiej.” – „Może mi Pan powiedzieć dlaczego?” – „Pani wie, co Pani zrobiła.” Ja mówię: „Ja nie wiem, co ja złego zrobiłam”. – „Jeszcze raz Pani mówię, koniec naszej rozmowy i proszę iść tam.” Całą drogę do domu płakałam. Myślałam sobie: „Ty draniu jeden, czy ty wiesz, co moi przodkowie wszystko zrobili dla tej ziemi, dla polskości”.
W domu mąż [Władysław Cejnar, scenograf Sceny Polskiej] powiedział: „Wiesz co, spróbuj zasnąć, a rano o tym porozmawiamy”. Całą noc nie spałam. Wstałam rano, udałam się do łazienki i w lustrze ujrzałam, że z tego stresu pojawiło mi się pasemko siwych włosów. Mąż powiedział mi, żebym pojechała do redakcji, której szefował już wtedy Stanisław Kondziołka: „Porozmawiaj z nim, niech ci tę przepustkę załatwi, bo będziesz ją potrzebować pracując w teatrze” [Wanda Cejnar wkrótce miała powrócić do pracy w teatrze]. Całą korespondencję teatru do Polski wysyłałam z Cieszyna. Pojechałam do Ostrawy, rozmawiałam z Kondziołką. Byłam już spokojniejsza i dość energicznie żądałam, żeby załatwił tę sprawę. Przecież z powodu głupoty tamtych redaktorów czy bezpieki nie będę traciła pracy i przepustki. Muszę powiedzieć, że wobec mnie Kondziołka postąpił uczciwie: „Niech się Pani nie martwi, zajdę na Konsulat”. Wiedziałam więc, że to była sprawa Konsulatu. „Ja potem do Pani zadzwonię” – dodał Kondziołka. Wróciłam do domu.
Mąż przyszedł na obiad i powiedział: „Wiesz co, jak ty wyjechałaś pociągiem do Ostrawy, to ja zabrałem samochód i pojechałem wprost do Konsulatu”. W poczekalni u konsula minął się z Kondziołką w drzwiach. Wchodząc do gabinetu mąż widział, że rozmowa będzie nagrana, więc zaczął od przypomnienia 1938 roku, kiedy [Stanisław] Ligoń występował w katowickim radiu jako Karlik z Kocyndra. Wtedy również padały niesmaczne epitety wobec Czechów. Chcieliśmy, żeby ta Polska tu wtedy przyszła, ale nie w taki sposób, jak oni to sobie wyobrażali. Z kolei teraz nawoływali z tzw. skrzynki 444, żebyśmy my, Zaolziacy, przynosili do polskiego Cieszyna wiadomości o sytuacji w Czechosłowacji. Mąż powiedział: „Teraz wy z nas robicie piątą kolumnę. Co sobie Czesi pomyślą?”. Po tej rozmowie konsul wyciągnął wielką, grubą księgę, oprawioną w czerwoną skórę, w której były związane numery „Głosu Ludu”. Przewertował ją, a kiedy doszedł do końca powiedział: „Ja tu nic nie widzę, co by Pana żona napisała. Wie Pan co, niech ta żona za dwa tygodnie zajedzie do Karwiny na policję, tam jej wydają przepustkę”
[…]
1968 rok podzielił polskie społeczeństwo i ten podział trwa do dziś. Tych, którzy byli przeciw [normalizacji] w krótkim czasie pozbawiono pracy, zostawiono ich bez środków do życia, chociaż byli żywicielami rodzin, a przy tym tamten ustrój chwalił się, że każdy ma zabezpieczoną pracę. Potem z gazet dowiadywaliśmy się czy jeszcze pracujemy w danej instytucji czy w komitecie redakcyjnym. Nikt nam nic nie powiedział, tylko z gazet żeśmy się to dowiadywali. To nie było fair. Nękano nas nieustannymi przesłuchaniami, śledzono nas, mieliśmy założony podsłuch na telefonach. Nie było jeszcze chyba takiej techniki, bo zawsze jak człowiek podniósł telefon to usłyszał „tyt”, jakby cichy gwizd. Człowiek wiedział, że jest nagrywany.
Znajomi Jasiczka, gdy widzieli, że idzie tą samą stroną ulicy, przechodzili na drugą stronę. Tak robili nasi ludzie. Nasz teatr stale jednak zapraszał Jasiczka na swoje premiery, a on przychodził. W tym czasie wicekonsulem [PRL w Ostrawie] był Dziechciarek, de facto facet z bezpieki i straszny popijus. Przyjeżdżał na premiery Sceny Polskiej razem z konsulem [Janem Korczyńskim]. Ówczesny kierownik Sceny Polskiej, Alojzy Nowak, gość z Polski, podszedł do mnie po jednej premierze i poprosił, czy nie poszłabym z nim, Dziechciarkiem i Jasiczkiem do jego mieszkania, żeby przygotować dla nich kanapki i ugotować im kawę czy herbatę. Powiedziałam mężowi, że idę do Nowaka i żeby przyszedł po mnie za około półtorej godziny. U Nowaka mężczyźni usiedli w pokoju. Ja byłam najpierw w kuchni, a potem weszłam z tymi kanapkami i zobaczyłam, jak Dziechciarek siedząc podaje Jasiczkowi rewolwer i mówi: „Dla Pana nie ma innego wyjścia, Pan się musi zastrzelić”. Nowak wstał, zabrał ten rewolwer Dziechciarkowi z ręki i schował. Po tym, co zobaczyłam, powiedziałam tylko Nowakowi: „Ale wiesz co, ja już idę, nie będę czekać na Władka”, i wyszłam.

Czeski Cieszyn, 1969
Archiwum Historii Mówionej Ośrodka KARTA, sygn. AHM-076, Relacja Wandy Cejnar, 1931–2011

---------------------
Łada Krumniklowa:

Musieliśmy znaleźć sobie nową pracę, ale to nie było takie proste. Złożyłam wiele podań w najróżniejszych instytucjach. Kategorycznie mi odpowiadano, że nie mają miejsca albo właśnie zostało zajęte – takie mieli instrukcje. Partia miała wszędzie swoje macki. Chciał mnie zatrudnić kierownik ośrodka kulturalnego przy hucie trzynieckiej. Wszystko było na najlepszej drodze. Nagle zadzwonił do mnie i mówi: „Proszę się nie gniewać, ja nie mogę pani zatrudnić. Dostałem absolutny zakaz, więc proszę się na mnie nie gniewać. Miałem dobre chęci, ale się nie dało”.
Byłam już tak zrozpaczona, że zwróciłam się do gminy w Czeskim Cieszynie. Poszukiwali kogoś do sprzątania ulic. Od razu zadzwoniono z Ostrawy, z partii, że to jest prowokacja i absolutnie nie ma możliwości, abym mogła sprzątać ulice. Nawet tej pracy nie dostałam. To było straszne, bo przecież miałam 20-letniego syna na studiach i mamę staruszkę; musiałam się z czegoś utrzymywać.
Wtedy ludzie (było ich wielu, nie ujawnili się do dziś) przysyłali mi paczki żywnościowe albo zostawiali pod drzwiami mieszkania kosz z owocami, jarzynami, a kiedy później siedziałam w więzieniu, przynosili to samo mojemu synowi. Czasem ktoś przychodził z kopertą, w której były jakieś pieniądze na przetrwanie, nie wiadomo przez kogo zebrane. Wiem tylko, że przeważnie przez Czechów. Chyba jedna koperta była od Polaków. Paczki przychodziły z Ostrawy. Obok zmyślonego adresu nadawcy było zawsze napisane „svoboda”, czyli wolność.
Był rok 1970. W końcu zaczęłam upadać na duchu. Po co mi to było?
Pewnego dnia zadzwonił do mnie jakiś mężczyzna i zapytał po czesku, czy rozmawia z Krumniklovą, tą wyrzuconą dziennikarką: „Chcę pani pomóc”. Poprosił, żebym przyjechała do Trzyńca. Umówiliśmy się na kawę. Miałam trzymać przed sobą gazetę, żeby mógł mnie rozpoznać. Do kawiarni chodziło wtedy mało osób, więc bardzo szybko się rozpoznaliśmy. Był to starszy pan Slíva, kierownik magazynu w dużym przedsiębiorstwie „Zelenina Ostrava”, zajmującym się sprzedażą jarzyn. Mieli swoje sklepy w całym okręgu morawsko-śląskim. Uznał, że może mnie tam umieścić. Byłam mu bardzo wdzięczna.
[…] W kiosku [warzywnym] pracowałam dziesięć dni. Przyszło wezwanie z prokuratury w Ostrawie. W Trzyńcu powiedziałam, że kiosk będzie zamknięty tylko przez jeden dzień. Pojechałam do prokuratury i oczywiście już mnie nie wypuścili. […] Przez pierwszy miesiąc strasznie mnie męczyli. Postanowiłam, że przestanę mówić i będę się zachowywać, jakby mnie tu nie było. Kiedy w drugim miesiącu brali mnie na przesłuchanie, to tylko patrzyłam w okno – to było na drugim albo na trzecim piętrze – i obserwowałam zegar na wieży kościelnej w Ostrawie. Śledziłam każdą minutę. Całą godzinę patrzyłam na zegar i się nie odzywałam. Oni się wściekali, a potem zaczęli mnie straszyć: „Pani syn jest taki sam…”. Wreszcie musiałam zacząć mówić, bo inaczej siedziałabym tam w nieskończoność.
Zapytałam ich w końcu, czego ode mnie chcą. Badali sprawę Macieja Kozłowskiego, który w Polsce, w procesie „taterników” został skazany na kilka lat. Wkrótce po wejściu wojsk Układu Warszawskiego, w sierpniu lub wrześniu 1968, Kozłowski, wracając z Paryża, wstąpił do mnie do domu w Czeskim Cieszynie. Przysłał go do mnie Giedroyc – ktoś z zagranicy przypadkowo był u nas i zabrał do Paryża „Głos Ludu” z moim artykułem o pobycie wśród polskich żołnierzy, który Giedroyc przedrukował w „Kulturze”. Pytali, jak mój artykuł dostał się do paryskiej „Kultury”. Nie wiem, jak to się stało. Pokazywali mi zdjęcia „taterników”, ale ja nie znałam tych ludzi.
Przesłuchania trwały prawie dwa i pół miesiąca. W końcu oświadczono mi, że zostanę zwolniona, ale nie powiedziano kiedy. Przydzielono mi adwokata, jakąś kobietę z Karwiny, bo miał się odbyć proces. Zgłosił się do mnie także doktor Jež, czeski adwokat z Frydku-Mistku, bardzo przyjemny starszy pan. Zaproponował, że będzie mnie bronił i zapewniał, że nie mam się czego obawiać.
Pewnego dnia rano powiedziano mi, że wychodzę. Nie wierzyłam własnym uszom. Ledwo stałam na nogach. Całe miesiące nie byłam na świeżym powietrzu, ponieważ odmówiłam chodzenia na spacer z prostytutkami. Przed bramą więzienną stał mój syn, byłam mile zaskoczona. Nie mam pojęcia, jak się dowiedział, że wychodzę. Rozbeczałam się oczywiście. Syn też był wzruszony. Pojechaliśmy do domu. Nareszcie byłam z moimi bliskimi.

Czeski Cieszyn, 1969–70
Zaolzie. Polsko-czeski spór o Śląsk Cieszyński 1918–2008, Warszawa 2008, s. 41–43.

---------------------
Komunikat Plenum ZG PZKO:

Kierowany potrzebą szybkiego i ostatecznego zakończenia procesu konsolidacji i stabilizacji, ZG PZKO na swym plenarnym zebraniu dnia 5 maja 1970, wracając do oceny swej działalności po X Zjeździe, realizacji uchwał z dnia 9 października 1969 i aktualnego stanu wewnątrz organu, podjął szereg uchwał, które w skrócie przedstawiają się następująco:
Plenum przyjęło rezygnację Prezydium ZG PZKO. Pozytywnie ustosunkowało się do prośby szeregu działaczy organu o zwolnienie ich z obowiązków członków Plenum ZG; kilku działaczy zawieszono w działalności bezpośrednią decyzją. Zwolniło z funkcji redaktorów „Zwrotu” Jana Rusnoka i Henryka Jasiczka, zobowiązując sekretariat do rozwiązania z nimi stosunku służbowego zgodnie z obowiązującymi przepisami. […]

Czeski Cieszyn, 5 maja 1970
Komunikat „Zwrot” 1970, nr 5, s. 3.

40
---------------------
Bronisława Babilon (sekretarka w miesięczniku „Zwrot”):

Na mocy nakazu Prokuratury Generalnej z Pragi przeprowadzono u mnie i u Władki Krumniklowej w mieszkaniu rewizję na podstawie paragrafu o szkodzenie systemowi socjalistycznemu, bo myślano, że jesteśmy jakimiś skrzynkami kontaktowymi. Byłam wzywana na przesłuchania. Kiedy redaktorzy Jan Rusnok i Henryk Jasiczek byli zwalniani ze „Zwrotu”, a Ładka Krumniklowa już siedziała w więzieniu, wezwano mnie na przesłuchanie po raz drugi. Wypytywał mnie m.in. major Genserek, który wcześniej brał udział w rewizji.
Pierwsze, o co mnie pytali, to o moje zdanie na temat zwolnienia Rusnoka i Jasiczka. „Gottwald zmarł, a republika się nie rozpadła. – powiedziałam – Oczywiście, jest to stratą dla pisma, ale trudno, Gottwalda zastąpili, tak tych też zastąpią. Nie będzie to, co było”. Genserek podczas przesłuchania stale mnie pytał: „Proč nejste nervozní, proč nejste nervozní?” (Dlaczego Pani się nie denerwuje?) – „Co się będę denerwować.” Maglował mnie tam chyba cały dzień ten Genserek. Pocił się przy tym, a potem pisał ten protokół, pisał i pisał. Mówił przy tym, że najchętniej by mnie zamknął. Jeszcze, jak mi robili te rewizję, to piekłam takie w domu takie tyčinki, paluszki serowe, a to strasznie pachniało. Częstowałam ich i wtedy po jednej tej tyczince sobie wzięli. Kiedy teraz ten Genserek groził mi, że by mnie zamknął, to robiłam sobie z niego błazna: „Zawrzyjcie [zamknijcie] mnie, dajcie mi tam trombę [piekarnik], to wam będę piec te tyczinki”. Cały dzień mnie przesłuchiwał, przesłuchiwał. Chorowałam na nerki, mówię: „Ja muszę iść do wychodka” – to szedł ze mną i czekał za drzwiami. Potem pisał ten protokół, pisał, pisał, a ja myślałam – „Chłopie, puść mnie ku tej maszynie, będzie to raz dwa”. W końcu mówię: „Macie konkretny powód, to mnie zawrzyjcie”. Ale oni nie mieli, – przy rewizji mi nic nie znaleźli, czyli nie mogli się przyczepić.
Przesłuchano może około sześćdziesięciu ludzi, między innymi poetę [i lekarza] Janusza Gaudyna, który mi opowiadał, jak zostawił tego estebaka [funkcjonariusza StB, służby bezpieczeństwa] i kazał mu siedzieć w poczekalni. Najpierw przyjął wszystkich pacjentów, a ten się tam denerwował. „Trudno, pacjenci mają pierwszeństwo” – dopiero potem z nim rozmawiał. Wszystkich przesłuchano z wyjątkiem Jasiczka. Może chcieli na niego rzucić podejrzenie? Nie wiadomo, jaki mieli w tym cel. Pracował wtedy w drukarni, niewiele tam zarabiał. On sam otrzymał zakaz publikowania. Robił też jakieś tłumaczenia, ale nie mógł tego robić pod swoim nazwiskiem, więc ja mu to firmowałam.

Czeski Cieszyn, 1970
Archiwum Historii Mówionej Ośrodka KARTA, sygn. AHM-Z-119, Relacja Bronisławy Babilon, ur. 1931.

---------------------
Helena Bajtek:

W latach 70. przebiegała akcja budowy świetlic miejscowych kół PZKO. W 1968 szwagierka odzyskała połowę domu, który w latach 50. skonfiskowali jej komuniści. Musiała wtedy zamknąć sklep i gospodę. Po odzyskaniu mówię jej: „Ty, Hela, co gdybyś nóm to sprzedała? Kupiymy to od ciebie”. Powiedziała, że sprzeda nam to za 45 tysięcy koron.
Na koncie koła PZKO mieliśmy pięć tysięcy. Siostra Wanda pracowała w dyrekcji huty. Dyrektorem Huty Trzynieckiej był Boublík, o którym mówiło się, że podobno pomaga wszystkim organizacjom, gołębiarzom, sportowcom itd… Jako PZKO napisaliśmy prośbę, Wanda ja przekazała i Boublík przydzielił nam 45 tysięcy, które przyszły na konto gminy. Tu był problem, bo mówili, że nie dadzą tego PZKO. Walnęłam pięścią do stołu i mówię [do urzędnika w gminie]: „Podpiszesz ten przekaz na nasze konto, czy nie podpiszesz!?”, i podpisał, pieniądze przyszły, zapłaciliśmy i zaczęła się przebudowa.
Z mężem chwyciliśmy się za pracę, a z nami zręczny murarz Heczko. Architekt Szotkowski, Polak z Cieszyna, za darmo zrobił nam plan. Plany oddaliśmy na gminę, gdzie pracowałam i zaczęliśmy przebudowę. Dom mieszkalny zlikwidowaliśmy, zorganizowaliśmy „brygadników” [ochotników do pracy]. Jedynie temu Heczce coś się zapłaciło, reszta pracowała za darmo. Wybudowaliśmy ten Dom. Z huty za darmo dostaliśmy piasek i jakieś krzesła. Drewnem wyłożyliśmy ścianę. Niecały rok trwała ta przebudowa. Po roku mogliśmy już śpiewać, odgrywać spektakle, organizować imprezy, bale i wieczorki.

Nydek, 1970-1972
Archiwum Historii Mówionej Ośrodka KARTA, sygn. AHM-Z-177, Relacja Heleny Bajtek, z d. Raszka 1920–2008.

---------------------
Alojzy Nierychel (prezes MK PZKO w Wierzniowicach):

Jeszcze zanim własność rolników zabrało państwowe gospodarstwo rolne, na działce pana Ruska była stodoła. Oni [państwowe gospodarstwo rolne] dobudowali do niej przybudówkę, bo oczekiwali cieląt. Chcieli urządzić oborę dla cieląt, ale do tego nie doszło. Długo to tak stało, aż dach się zawalił. Wtedy oddali to panu Ruskowi.
Więc się go potem spytałem, czy by nie oddał tego dla PZKO. Do tej pory spotykaliśmy się tylko w jednym pokoiku, nie mieliśmy własnej świetlicy. Zgodził się, choć początkowo nie chciał. Po otrzymaniu zgody zabrałem się do pracy. Byłem wtedy posłem w gminie z ramienia PZKO w Wierzniowicach. Niektórzy „nasi ludzie” [tutejsi] nie chcieli pozwolić na tę budowę, ale sekretarz partii, który był z Przerowa, miał żonę Polkę, a jego teść, niejaki Kania, był kiedyś prezesem MK PZKO. Dzięki jego interwencji pozwolili na budowę tego domu PZKO. Przeprowadziliśmy zbiórkę. Ludzie dawali pieniądze, przeważnie ci starzy Polacy. Była taka babcia, miała 84 lata, która po zburzeniu tej starej stodoły każdy dzień chodziła czyścić cegły. Robiła nawet wino z czereśni, malin, wiśni, i przynosiła na budowę litr czy dwa tego wina. Pracowało nas tam około 40 ludzi, tak byli ludzie chętni, żeby to wybudować. W 1975 roku było otwarcie.
Pomógł nam też dużo ówczesny dyrektor państwowego gospodarstwa rolnego w [Czeskim] Cieszynie, dyrektor Czapek. Przywiózł nam wtedy dużą mieszarkę. Początkowo tylko ją pożyczyliśmy, ale w końcu umówiliśmy się w sprawie kupna i sprzedał ją nam za 500 koron. Ta mieszarka zarobiła na siebie, bo ją zawsze pożyczaliśmy za 100 koron dziennie.

Wierzniowice, 1973-1975
Archiwum Historii Mówionej Ośrodka KARTA, sygn. AHM-Z-059, Relacja Alojzego Nierychela, ur. 1929.

---------------------
Wanda Cejnar:

Jasiczek często jeździł w góry. Moim zdaniem tam znajdował spokój, którego tak bardzo pragnął. Często jeździł do Nydku, gdzie mieszkała ludowa poetka, pani [Ewa] Milerska, gdzie rozmawiali na różne interesujące ich tematy. Raz poszedł w góry z jakąś większą grupą i nagle się przewrócił. Ci ludzie pomogli mu wstać, ale miał zawroty głowy, więc pojechali z nim tu do Czeskiego Cieszyna i zaprowadzili go wprost do szpitala. Później stwierdzono, że Henryk ma raka mózgu.
Osobą, która go najczęściej odwiedzała był pan docent profesor Waleczko, wykładowca szkoły górniczej w Ostrawie. Od niego się dowiadywałam, jak bardzo ten Henryk cierpi, bo coraz mniej mówił i w końcu w ogóle przestał mówić. Podejrzewałam, że nie zostało mu za wiele życia i gdy posłali go do domu, poszłam go odwiedzić. Przyjęła mnie żona, Henryk leżał na łóżku, ze swoim psem, mieszańcem, Harikiem, który spoczywał na jego piersiach. Henryk głaskał go. Pokazywał mi tego psa, a ja rozumiałam, że wskazywał swojego ostatniego przyjaciela. Wkrótce potem Jasiczek umarł.
Jego pogrzeb był manifestacją, przyszło bardzo dużo ludzi. Przyjechał nawet pierwszy powojenny konsul w Ostrawie, Wengierow. Miał takie zbuntowane przemówienie, jak gdyby wszystkich chciał wezwać do walki z tym ustrojem. Wiadomo było, że na pogrzebie jest mnóstwo bezpieki. Aktorki Sceny Polskiej, Wanda Łysek, i sceny Czeskiej, pani Fabianová, recytowały wiersze Jasiczka.

Czeski Cieszyn, 1976
Archiwum Historii Mówionej Ośrodka KARTA, sygn. AHM-076, Relacja Wandy Cejnar, 1931–2011.

---------------------
Łada Krumniklowa:

W 1977 roku aktorka z czeskiego teatru w Czeskim Cieszynie przyniosła mi do podpisania tekst Karty 77. Wzięłam tekst do domu, przeczytałam. Wśród sygnatariuszy nie widziałam ani jednego człowieka z Czeskiego Cieszyna i okolicy. W duchu myślałam, że należałoby podpisać, ale nie zrobiłam tego, bo musiałam troszczyć się o rodzinę. […] W Czeskim Cieszynie opozycji nie było, a przynajmniej o takiej nie słyszałam.

Czeski Cieszyn, 1977
Zaolzie. Polsko-czeski spór o Śląsk Cieszyński 1918-2008 Warszawa 2008, s. 44.
---------------------
---------------------
Jura spod Grónia [Władysław Niedoba] (współorganizator corocznego Gorolskiego Święta w Jabłonkowie):

Ho! Ho! Ho! Dzisio nocny karnawał a jutro Gorolski Święto.
Moi roztomili ludeczkowie, łodzywóm sie do Was łostatni roz, bo już to tu je. Dzisio niech sie bawi naszo kochano młodzież a jutro wszecy, i starzi i młodzi. […] A w niedzieliczkym, w niedzielym, jutro 14 siyrpnia, ło godzinie 12 siednym na mojigo siwka, zahokóm aż sadze z kumina polecóm i pujdym na to miejsce radości i ukojynio. Nasi spółdzielcy postawióm sztyry kolasy dlo łoficyjałów a za nimi pomaszyrujóm zespoły i Wy roztomili ludeczkowie a za Wami przepiekne wozy alegoryczne. Za nejpiekniejszi wóz bedzie szumno nagroda a za nejpiekniejszóm chałupkym z nejlepszimi specyjołami bedzie drugo bogato nagroda. Tak dziecinki dziyrżcie se.
[…]
Jaki zespoły bedóm, już wiycie, a po programie wszecy śpiywómy. Nasze jubileuszowe święto robiymy pod hasłym „Przijaźń o bracia niech wiąże nas”. Bo jak przijaźnióm złączym sie wraz, żadna moc wroga nie złamie nas.
[…]
Na to nasze trzicate święto sie aji Maciej [Ludwik Cienciała, gawędziarz] solidnie przigotowoł. Aji sie doł szkolić, aby żodyn nie myśloł, że łón je hej lebo poczkej. Jak prziszeł piyrszi roz ze szkolynio, pytóm sie go jako mu poszło a łun uśmiychnióny powiado, że dobrze. Drugi dziyń przichodzi, pytóm sie go, czego sie łuczyli – a łun powiado, że towarziskigo zachowanio i że mu też poszło dobrze. Na trzeci dziyń prziszeł cały zeżgany po gębie, palce porzezane, zakrwawióne. Pytóm sie go, co sie mu stało? Powiado, wiysz Jura, dzisio my sie łuczili jeść widelkóm i nożym.

Jura spod Grónia Ho! Ho! Ho! Dzisio nocny karnawał a jutro Gorolski Święto  „Głos Ludu” z 13 sierpnia 1977

---------------------
Wanda Cejnar:

W 1981 roku zakazano nam wystawiać Pana Tadeusza. Dyrektor ani kierownik artystyczny nie mieli odwagi pójść na Komitet Okręgowy KPCz i wytłumaczyć tam, czym jest Pan Tadeusz dla Polaków. Poszłam raz do dyrektora Wierzgonia i mówię: „Słuchaj, ja wiem, ja nie jestem w partii, ale niech mnie ta kierowniczka wydziału kultury na województwie przyjmie, bo ja jej muszę wytłumaczyć, co to jest ten Pan Tadeusz i o co chodzi z tym «Litwo, ojczyzno moja»”. Scenę, w której Jankiel gra na cymbałach Mazurka Dąbrowskiego, zastąpiliśmy w naszej realizacji wersją śpiewaną. Tymczasem w Polsce była „Solidarność” i tego rodzaju akcenty nie były mile widziane, także przez niektórych pracowników teatru.
Dyrektor załatwił mi spotkanie i pojechałam do tej Fojtíkovej. Rozmawiałam z nią godzinę. Kiedy wyszłam stamtąd, jej sekretarka mówi: „Towarzyszko wiecie, że nikt tu tak długo jeszcze nie był?”. Pół godziny mówiłam ja, pół godziny Fojtíková. Przedstawiłam jej cały zarys historii Polski a ona mówi: „No, dobrze. To wiecie wy, ale czy to wiedzą ci ludzie na widowni?”. Ja mówię: „Towarzyszko, czy ci ludzie to są analfabeci? Przecież wszyscy mają ukończoną minimalnie szkołę średnią lub podstawową, wszyscy to wiedzą. Dlaczego skoro Pan Tadeusz jest lekturą w gimnazjum, dlaczego my go nie możemy grać? To jest tak, jak gdybyście zakazali swoją Sprzedaną narzeczoną”. A ona mówi: „No tak, myśmy ją zakazali”. – „Dlaczego?” – „Bo tam jest aria Když nám Pán Bůh zdraví dá.” – „A o co chodzi?” – „Pán Bůh je tam přece, ne?”

Czeski Cieszyn, Ostrawa, 1981
Archiwum Historii Mówionej Ośrodka KARTA, sygn. AHM-076, Relacja Wandy Cejnar, 1931–2011.

---------------------
Marian Siedlaczek (mieszkaniec Czeskiego Cieszyna):

Z nadania władz sowieckich wszystkie napisy były dwujęzyczne. Wiadomo: bolszewik kazał i tak musi być. […] W telewizji były dwa programy polskie i dwa czeskie. Wszyscy łapali „polaka”, bo było ciekawiej: filmy, teatr telewizji. W czeskiej telewizji nie było absolutnie nic, same zjazdy partii. W kiosku można było kupić kilkanaście polskich czasopism! Czytali je i Polacy, i Czesi, bo a to reportaż ze świata, a to jakaś rozebrana kobietka, a to krzyżówka. […] Stosunki polsko-czeskie pogorszyły się bardzo po 1980 roku. Czeska propaganda prowadziła intensywną kampanię w prasie, telewizji i radiu; masę ludzi dało się przekonać, że Polacy to banda nierobów, którzy nic, tylko strajkują i chleją wódę. Wtedy część Polaków na Zaolziu zaczęła się wstydzić. To było widać w autobusach: przedtem cały autobus gadał po naszemu, potem lepiej się było nie odzywać. Wtedy krzywa asymilacji poleciała ostro w górę. […]
Po wprowadzeniu stanu wojennego zamknięto granice. Człowiek całe życie chodził na tamtą stronę, a tu nagle zamknięte! Paranoja! Nie można było odwiedzać swojej ciotki albo babki w polskim Cieszynie póki żyła, dopiero jak przyszedł telegram o śmierci, można było jechać na pogrzeb.

Czeski Cieszyn, 1980–81
Zaolzie. Polsko-czeski spór o Śląsk Cieszyński 1918–2008 Warszawa 2008, s. 164–165.

---------------------
Fragment tekstu Stanisława Kondziołki w „Głosie Ludu” z okresu stanu wojennego w Polsce:

W składanych sobie wzajemnie tegorocznych życzeniach świątecznych najczęściej powtarzają się chyba słowa – szczęśliwych, pogodnych i spokojnych świąt. I jeszcze jedno. Tegoroczne życzenia przekazujemy z całą serdecznością – i należytą powagą. Powoli kończący się rok był bowiem bardzo złożony i chyba wszystkim nam stało się jasne, ile kosztuje wysiłku szczęśliwe, pogodne i spokojne życie każdego z nas. Nie są te sprawy dane nam odgórnie. Trzeba wiele się napracować, aby ludzie żyli godnie, dostatnio, wzajemnie się szanowali i mieli perspektywę, iż pokój zostanie zachowany.
W naszej Republice o tych sprawach mówiono na XVI Zjeździe KPCz i wytyczono program, jak zabezpieczyć na kanwie społecznych potrzeb te nasze proste, ludzkie, indywidualne potrzeby. Dziś, przy suto zastawionym stole, w gronie rodzinnym doceniamy mądrą politykę partii, dzięki której i w tych stale narastających problemach i piętrzących się przeszkodach jest tak, jak jest, to znaczy dostatnio, szczęśliwie i spokojnie. Możemy wypocząć, bośmy na ten świąteczny wypoczynek zapracowali rzetelnie.
Nie będą takich świąt niestety mieli w Polsce. Żal człowieka chwyta, kiedy pomyśli, że nie wszystkie rodziny siądą wspólnie do stołu, który chyba pusty nie zostanie, ale atmosferę świąteczną nie będzie cechowała szczęśliwość, pogoda i poczucie spokoju. Pomimo bowiem stanu wojennego, który jest źródłem powolnej normalizacji sytuacji w kraju, to jednak na upartego, bez jakiejkolwiek logiki są osobniki, np. w niektórych kopalniach, zakładach pracy, demonstrujący nie wiadomo co? Chciałoby się krzyknąć – ludzie, opamiętajcie się, dlaczego dzieci, wasze dzieci pozbawiacie radości choinkowych, dlaczego wasze żony muszą martwić się o wasz los? Wrogowie socjalizmu, kontrrewolucjoniści z przekonania, watażki – ci tacy są i po nich opamiętania spodziewać się nie można. Ale robotnicy, górnicy, hutnicy? Cóż ich skłania, żeby działać przeciwko sobie? Kto formował ich świadomość, która każe im iść do nieszczęścia. Jaka to była ideologia? Bo robotnicza na pewno nie. Ta uczy ludzi szacunku do pracy, szacunku do człowieka, wzajemnego ludzkiego poszanowania, klasowej solidarności. Nie jest to żaden chwyt propagandowy ani martwy napis figurujący nad nagłówkami wszystkich partyjnych, komunistycznych gazet. I jest coś symbolicznego w tych transportach dążących do Polski od ich klasowych braci z krajów socjalistycznych. Przypomnijmy sobie, jak „Solidarność” i nie tylko ona wytwarzała histerie antyradzieckie, jakie niesmaczne epitety adresowano państwom socjalistycznym, które pryncypialnie wskazywały na kontrrewolucję i grożące z jej strony narodowi polskiemu, ludziom pracy, dzieciom, niebezpieczeństwo. Dziś, w przeddzień świąt, moskwianie przekazali dzieciom Warszawy dwieście tysięcy podarunków, idzie żywność, odzież dla dzieci, z NRD, idą dary od nas, naszych ludzi pracy, od Węgrów, Bułgarów. Zawsze mówiliśmy, iż nie zostawimy Polski w biedzie. Ci, co ofiarowywali miliony za zlikwidowanie socjalizmu Polsce, dziś się cofnęli. Nie dają nic, bo nie człowiek, jego szczęście, pogoda i spokój stanowią cel ich polityki. Nic to. Będą w Polsce znowu takie święta, jakie mamy w tym roku my. Muszą się Polacy jednak chwycić uczciwej pracy.

Ostrawa, 24 grudnia 1981
Stanisław Kondziołka  Zawsze niech będą spokojne „Głos Ludu” z 24 grudnia 1981.

---------------------
Erich Motloch (ślusarz w kopalni Gabriela w Karwinie, mieszkaniec Stonawy):

O kopalni Gabriela mówiło się „rodzinno szachta” – kopalnia rodzinna, bo tam pracowały całe pokolenia – dziadek, pradziadek, syn, ojciec, wnuk, jeden za drugim tam pracowali. Później już coraz częściej tatowie wysyłali swoje dzieci na studia. Przez te 42 lata byłem wiecznie na kopalni. Moja żona, biedaczysko, umawiałem się z nią: „Dzisio bedym o drugi dóma, w niedziele. Oblycz se, czakej mnie, przidym a idymy”. A jak na Gabrieli zaczęliśmy pracować, coś trzeba było wykonać, a nie wychodziło, tymczasem moja biedna żona ubrana, przygotowana, że gdzieś się wybierzemy, spacerowała po miedzy i czekała, kiedy przyjadę na motocyklu. Czasem przyszedłem albo rano drugiego dnia albo w nocy albo późnym wieczorem. Tak żyłem przez całe to życie, ale jakoś nie żałuję tego, tak się zżyłem z tą pracą, z tymi ludźmi, było mi na tej kopalni dobrze.
Jeździliśmy na rekreację. Dwa razy byłem w Jugosławii. Jeździło się też do tych „kąpieli”, więc byłem w Mariańskich i Franciszkowych Łaźniach. Z początku, kiedy się jechało, dostawałem dodatkowo 500 koron do kieszeni i jeździłem na urlop za darmo. To życie na tej kopalni tak szybko uciekło, nie było czasu rozmyślać o innych rzeczach.

Karwina, lata 50. –80.
Archiwum Historii Mówionej Ośrodka KARTA, sygn. AHM-Z-115, Relacja Ericha Motlocha, ur. 1924.

50
---------------------
Z artykułu w „Głosie Ludu”:

Dziś przypada Dzień Górnika i Energetyka – święto ludzi rzetelnej, bohaterskiej pracy. Zawód górnika jest w naszej gospodarce niezastąpiony, bowiem dzięki niemu wszystkie inne dziedziny naszego życia są zaopatrywane w surowce, a głównie w paliwa, których znaczną część przetwarzają właśnie wspólnie z górnikami obchodzący swoje święto energetycy. […] Uroczyste akademie z okazji górniczego święta, jakie miały już miejsce, przebiegły w atmosferze zadowolenia z dobrze wykonanej pracy, satysfakcji ze spełnionego względem społeczeństwa obowiązku. […] Stale jest i będzie żywe określenie, że górnik, to zawód honorowy i bohaterski. Odzwierciedla ono wielkie uznanie społeczne dla wszystkich tych, którzy na najtrudniejszym odcinku budownictwa socjalistycznego stoją w pierwszych pracowniczych szeregach w walce o lepsze pokojowe, socjalistyczne jutro.

Ostrawa, 9 września 1986
Pokłon bohaterskiemu trudowi „Głos Ludu” z 9 września 1986.

---------------------
Wanda Cejnar (dawna mieszkanka Orłowej):

Wraz z upadkiem Orłowej [i rozproszeniem mieszkańców] na skutek szkód górniczych, więzy towarzyskie się coraz bardziej zacieśniały. Doprowadziło to do powstania wśród Obroczanek nieformalnej grupy towarzyskiej o nazwie Dorotki. Zrzeszała ona kilkanaście pań z Orłowej i okolicznych miejscowości. Panie te organizowały spotkania, na których omawiały przedstawienia Sceny Polskiej, artykuły opublikowane w „Głosie Ludu” czy „Zwrocie”, szyły kotyliony na bale, piekły ciastka na festyny. Członkami tego stowarzyszenia byli nawet panowie, ale to już byli honorowi członkowie. Między innymi honorowym członkiem tego towarzystwa Dorotek był bardzo szanowany profesor Józef Niemiec, polonista. Losy Orłowej podzieliły i Obroki. Rozpadły się domy, ludzie rozproszyli się po bliższych, a nieraz bardziej odległych osiedlach czy okolicach.

Orłowa, lata 60.–80.
Archiwum Historii Mówionej Ośrodka KARTA, sygn. AHM-076, Relacja Wandy Cejnar, 1931–2011.

---------------------
Joanna Wania:

Polskie gimnazjum w Łazach. Kontynuacja gimnazjum na Obrokach? [siedziba gimnazjum im. Słowackiego została przeniesiona do Łazów w 1964 roku] […] Kontynuacja czego? Tradycji? Raczej nie. Niestety nie.
Imponujący, okazały budynek na Obrokach istniał, kiedy nam nie było już dane przekraczać jego progów. Przeszklone baraki w Łazach, w których latem panował upał nie do zniesienia, a zimą, kiedy z wówczas niezrozumiałych – lecz przyjmowanych z nieukrywanym zadowoleniem – przyczyn brakowało opału, panował taki ziąb, że albo lekcje odbywały się w pełnym zimowym ekwipunku lub też nie odbywały się wcale. […] W latach 80., kiedy uczyłam się w gimnazjum w Łazach, w takich, a nie innych czasach, chyba trudno było przekazywać nam wiedzę o czymś więcej, o innych wartościach, o korzeniach, o przeszłości. Czyli po prostu o nas, o życiu, kiedyś, teraz, potem.
Jest i pozostanie żal, że nie dane mi było być uczennicą Obroków. A jednak to właśnie tamten wspaniały budynek, otaczające go kasztany i zasłaniająca wszystko, co powinno było trwać i przetrwać, trawa, pozostaje w mojej pamięci. Żal […] że mojej córce nie będę mogła opowiadać o mej Alma Mater tak, jak czyniła to moja babcia i mama.

Łazy, lata 80.
A jednak zostanie… W stulecie założenia Gimnazjum im. Juliusza Słowackiego w Orłowej na Śląsku Cieszyńskim (1909–2009) pod red. Romana Barona, Orłowa – Czeski Cieszyn 2009, s. 257–258.

---------------------
Wanda Cejnar:

Wczesnym rankiem zbudził mnie telefon i jeden kolegów z Orłowej bardzo wzruszonym głosem mówi: „Wiesz co, wczoraj nasza buda wyleciała w powietrze”. Ja pytam: „Jak, jak w powietrze?” – „No, podłożyli ładunki wybuchowe i poleciała do samego nieba.” Chodziło o gimnazjum, na ziemi pozostała tylko kupa gruzu i żelastwa a całe Obroki pokryły się dymem i kurzem. Od tego czasu zadaję sobie retoryczne pytanie: „W imię czego to zrobiono, dlaczego? Dlaczego pozbawiono nas naszego miasta rodzinnego i naszych rodzinnych domów”

Orłowa, 1988
Archiwum Historii Mówionej Ośrodka KARTA, sygn. AHM-076, Relacja Wandy Cejnar, 1931–2011.

---------------------
Józef Chmiel (mieszkaniec Darkowa):

Wiosna w Darkowie rozpoczynała się od niepamiętnych czasów z przylotem bocianów. Przez długie lata bocianie gniazdo znajdowało się na starej gruszy u Sznapków pod nr. 4 przy ulicy U Mlynki [Przy Młynce]. Kiedy drzewo zmarniało, bociany przeniosły się na komin nowej kotłowni przedszkola. Ponieważ groziło niebezpieczeństwo, że bociany się spalą, panowie Havran i Grendzik postanowili temu zapobiec. Umieścili gniazdo na czterech stalowych słupkach.
Okazało się, że bocianom to wcale nie przeszkadzało. W 1975 roku wykluły się nawet trojaczki, co jest rzadkim zjawiskiem u bocianów. Wiosną 1987 roku powrócił do gniazda samotny bocian. Towarzyszki nie znalazł i do Darkowa już nigdy nie powrócił. Zresztą nie było po co. Kotłownię zburzono, przedszkole zamknięto. Jak widać, cierpią nie tylko ludzie…
Wygląd Darkowa z upływem lat bardzo się zmienił […]. Stało się tak z powodu intensywnego wydobycia węgla kamiennego spod Darkowa przez sąsiednie kopalnie: kopalnię Armii Czechosłowackiej w Karwinie, Czeskomorawskie Kopalnie ČSM Północ i Południe oraz Kopalnię Darków w Stonawie. Podzielił więc Darków los tętniących dawniej życiem dzielnic Pietwałdu, Orłowej, Dąbrowy, [Karwiny], Suchej Dolnej i Górnej, Stonawy i Łąk. Nie będzie tu już nigdy zabytkowych kościołów, zamków [pałaców], hoteli, browaru, domów kultury, zasobnych stawów z ich groblami i stuletnimi dębami czy rezerwatu przyrody w Łąkach.
Nie będzie już pięknego Darkowa, rozciągającego się w dolinach rzek Olzy i Stonawki. […] Dręczy mnie pytanie, co jeszcze ulegnie zniszczeniu… Dlaczego ten skrawek ziemi i jego ludzi spotkał taki okrutny los tylko dlatego, że się urodzili na węglu…

Darków, po 1988
Józef Chmiel Karviná Darkov – Karwina Darków Czeski Cieszyn 2001, s. 7, 86.

---------------------
Z artykułu Henryki Bittmar w „Głosie Ludu”:

[…] Rok Młodzieży chyli się ku końcowi. Niewątpliwie za wcześnie jeszcze na wnioski i podsumowania. Niemniej już teraz można, spoglądając na minione trzy kwartały, zorientować się, jak dalece Rok Młodzieży spełnia oczekiwania tych, do których był zaadresowany – do młodych członków PZKO.
Zatem – oddajmy głos przedstawicielom młodego PZKO-wskiego pokolenia. Pracują w różnych Kołach.
[…] Pracownica służby zdrowia, lat 24: „Rok, jak każdy inny, przynajmniej w naszym Kole. A w skali ogólnozwiązkowej, jeżeli się dobrze orientuję, to problemów było może nawet więcej niż kiedy indziej i to właśnie z tego powodu, że mamy Rok Młodzieży. O co właściwie miało chodzić? O to, aby młodzieży stawiać na drodze jak najwięcej przeszkód i w rezultacie zniechęcić do jakiejkolwiek pracy, czy o to, aby zauważyć i docenić działające kluby młodych? Jeżeli chodziło o to pierwsze – to się udało, a jeżeli o to drugie – to pomysł spalił na panewce”.
Student, lat 21: „Moim zdaniem wielu starszych działaczy wcale nie pali się do przekazywania pałeczki młodym ludziom. Uważają bowiem, że sami wiedzą najlepiej, co i jak, a z młodzieżą to są same tylko kłopoty. Młodzież hałasuje, urządza dyskoteki, pyskuje na zebraniach, nie chce śpiewać w chórze. Znam zarządy, w których wprawdzie są młodzi ludzie, ale o wszystkim decyduje i tak starszyzna”.
[…] Uczennica, lat 15: „Jestem od kilku miesięcy członkinią niewielkiego raczej Koła. Razem ze mną legitymacje uzyskało parę jeszcze osób. Na razie nie wiem, w jaki sposób mogłabym Kołu pomóc. Chciałabym jednak coś robić”.
[…] Studentka, lat 23: „Uważam, że zbyt często sprawy PZKO-wskie dzieli się na te, które dotyczą nas (młodych) i ich (starszych). Moim zdaniem tylko bliska współpraca pokoleń ma sens. Przecież nasi ojcowie i dziadkowie wykonali mnóstwo wspaniałej roboty. Nieważne, że to, czym się oni pasjonowali, nas już niezbyt interesuje. Czasy się zmieniają, ale to nie znaczy, że nie ma platformy, na której moglibyśmy się porozumieć. Przykładem tego, jak można pielęgnować tradycje, idąc równocześnie z duchem czasu, jest działalność młodzieżowego chóru «Collegium Canticorum»”.

Henryka Bittmar Znaleźć swoje miejsce w PZKO-wskiej społeczności „Głos Ludu” z 14 października 1989.

---------------------
Z kolejnego artykułu Henryki Bittmar w „Głosie Ludu”:

– W naszym Kole młodzieży nie ma. Średnia wieku członków przekracza 65 lat. Nie wiem, dlaczego tak jest, bo przecież działamy w wielkim mieście i do tego jesteśmy tu jedynym Kołem. Na pewno potencjalnych młodych działaczy jest dużo. Tylko jak ich znaleźć? Myśmy się starali przyciągnąć ich do nas, ale nic z tego nigdy nie wychodziło.
– Moim zdaniem Koła narzekające dziś na brak młodzieży same sobie są winne. To znaczy winni są ci działacze, którzy przez 40 lat udawali, że doskonale się bez młodzieży obejdą. Nasze Koło ma wielu wspaniałych młodych działaczy. A nie jesteśmy jakąś specjalnie „młodą” miejscowością, wprost przeciwnie. Ale nasze dzieci i nasza młodzież czuła się zawsze w świetlicy jak w domu. Nikt nikogo nie wypędzał, nie ustawiał, nikt nikomu nie narzucał, co należy robić a czego nie. Wielu członków dzisiejszego zarządu zaczynało w zespolikach dziecięcych, potem w klubach młodych. Moim zdaniem dzielenie bazy członkowskiej na młodzież i starszych przynosi wiele szkody. Zresztą starsi czasami mają skłonność traktować trzydziestolatka jak smarkacza, a przecież to człowiek w pełni dojrzały, wiedzący, czego chce, choć niewątpliwie jeszcze młody. Uważam, że młodzież żyje takimi samymi sprawami, jak my, i że z tego właśnie trzeba wychodzić.
[…]
– Nie zawsze my, dorośli, jesteśmy w porządku wobec młodzieży. Chcemy ją ulepić na podobieństwo własne, także jeżeli chodzi o pracę społeczną. Kiedyś dawno w naszym Kole starszyzna zadecydowała, że będzie się grać przedstawienie. Ktoś, taki domorosły artysta, napisał nawet scenariusz. Oczywiście młodzież nie chciała w tym brać udziału. Był krzyk, były słowa o niewdzięcznych synach i córkach, a ta rzecz naprawdę była nie do grania…

Henryka Bittmar Głos mają działacze PZKO „Głos Ludu” z 18 listopada 1989.

---------------------
Wanda Cejnar:

Z Pragi przyjechała Janka Szpaniur, która wcześniej pracowała w Scenie Polskiej jako stażystka, a teraz była już na studiach. Informowała mnie, co się dzieje w Pradze i mówiła, że teatry będą strajkować. Zwołałam zebranie zespołu i powiedziałam, że chcę, aby nasz teatr przyłączył się do strajku, ale przedtem muszę skontaktować się z teatrem ostrawskim, gdzie miało odbyć się zebranie członków Związku Czechosłowackich Artystów Teatralnych (Svaz československých divadelních úmělců). Zespół był podzielony w kwestii strajku, ale w głosowaniu wyszło, że większa część opowiada się za jego ogłoszeniem. Na zebraniu w Ostrawie również uchwalono strajk.
Tymczasem Scena Polska miała trzy dni później wystawić premierę sztuki Nasza orkiestra współczesnego czeskiego autora [Jiříego] Hubáča w reżyserii Františka Čecha. Po powrocie z Ostrawy oznajmiliśmy zespołowi, że premiery nie będzie i teatr będzie strajkował. Wszystkie zebrania organizowane w ramach Aksamitnej Rewolucji w Czeskim Cieszynie odbywały się w sali teatru. Żadnych sztuk nie wystawialiśmy.
Właśnie w tym czasie „Olza”, zespół Zarządu Głównego PZKO, miał mieć własną premierę. Większość zespołu tworzyli studenci szkół wyższych. Przyjechali z ośrodków akademickich, choć większa część z nich była w komitetach strajkowych na uczelniach, ale zwolnili się specjalnie na tę premierę. Początkowo komitet strajkowy teatru nie chciał na to pozwolić. Byłam takim pośrednikiem, ponieważ współpracowałam z „Olzą” i wiedziałam, że jeżeli tej premiery nie będzie teraz, to nie odbędzie się nigdy. Przekonałam nasz komitet strajkowy, żeby wpuścili „Olzę” na scenę. Zespół miał wygłosić apel do ludzi, a sama premiera zostanie zadedykowana wszystkim studentom, strajkującym w całym kraju.
Ówczesny sekretarz PZKO miał mieć przemówienie. Przyszedł z tym swoim referatem i chciał go wygłosić. Na pewno byłyby to jakieś ideologiczne wywody. Mówię: „Wie pan co, niech pan zostawi tę młodzież, oni sami wygłoszą jakieś swoje przemówienie, a pan niech tego referatu nie wygłasza. Mielibyście kłopoty z premierą. Komitet strajkowy teatru na nią nie pozwoli, jeżeli pan wygłosi to swoje przemówienie”. Zrezygnował z tego. Potem Piotr Branny i Ewa Branna, jego siostra, wygłosili emocjonalny apel do widzów. Na premierze było pełno ludzi. Stali na balkonie, na schodach, wzdłuż ścian na parterze. Na premierę przyjechał [Ladislav] Brumek [sekretarz ideologiczny Komitetu Okręgowego KPCz w Ostrawie], ale na szczęście się spóźnił i dotarł dopiero po apelu tych młodych ludzi, gdy zaczynali już tańczyć. Przemówienia nie usłyszał, ale był tylko z 15 minut, a potem odszedł.
Premiera była fantastyczna. Ta atmosfera! W końcu ci ludzie zrozumieli, że coś ruszyło i na pewno dojdzie do zmian. Ja jako człowiek teatru mocno wyczuwam atmosferę widowni. Aktorzy i tancerze też wyczuwali to wzajemne oddziaływanie widzów i występujących na scenie. Byłam bardzo szczęśliwa, ale wraz z zespołem teatru postanowiliśmy, że nie będziemy wchodzić na scenę. W naszym imieniu powiedziałam: „Ta scena teraz należy do was, do publiczności, do społeczeństwa, po prostu do wszystkich, ale nie do nas. My strajkujemy, my jesteśmy teraz obok”. Potem dostałam bukiet za sceną, tej premiery nie zapomnę.

Czeski Cieszyn, 26 listopada 1989
Archiwum Historii Mówionej Ośrodka KARTA, sygn. AHM-076, Relacja Wandy Cejnar, 1931–2011.

---------------------
Fragment artykułu w „Głosie Ludu”:

O godz. 12.00 rozpoczął się wczoraj [27 listopada 1989] w Czeskim Cieszynie strajk manifestacyjny. Na placu przed Teatrem Cieszyńskim zebrało się około 4 tysięcy ludzi. Zjawili się przedstawiciele załóg robotniczych najbardziej znaczących zakładów pracy w mieście – „Tisk-u”, POM-u, „RaJ-u”, poczty, „Jednoty-Jedności”, a także szkół średnich, Zarządu Głównego PZKO i innych organizacji społecznych. Spod teatru ruszył pochód spontanicznie skandujący hasła: „Prawda zwycięży”, „Domagamy się wolnych wyborów” itp. Pochód zatrzymał się na rynku czeskocieszyńskim, gdzie odczytano petycję Forum Obywatelskiego, po czym zebrany tłum wyraził poparcie dla zawartych w niej postulatów.

Czeski Cieszyn, 28 listopada 1989
Głosy ludzi  „Głos Ludu” z 28 listopada 1989.

---------------------
Łada Krumniklowa:

Dopiero 1989 rok znowu mnie przebudził. Nawet w Czeskim Cieszynie czeskie szkoły średnie i polskie gimnazjum zwoływały wiece na rynku. Przychodzili na nie i Czesi, i Polacy.
W listopadzie 1989 byłam na tak zwanej brygadzie. Miałam znajomą kierowniczkę w przedsiębiorstwie gminnym; namówiła mnie, abym przyszła do niej popracować. Biuro mieściło się na drugim piętrze ratusza. Właśnie wtedy młodzież zbierała się na cieszyńskim rynku i dzwoniła kluczykami [Był to sygnał dla komunistów, że powinni oddać władzę]. Budynek gminy był zupełnie głuchy, okna pozamykane. Nikt nie wyszedł do młodych, nikt nie powiedział słowa. Byłam jedyną osobą, która otworzyła okno i pomachała im. Zaczęli krzyczeć, odmachiwać, uradowani, że ktoś się pojawił. Oczywiście, nie wiedzieli, kim jestem. To było moje pierwsze zetknięcie z aksamitną rewolucją.
Starałam się współpracować z czeskimi mediami. W czeskim radiu robiono ze mną wywiady. Pisałam do „Novej Svobody” o demonstracjach na rynku, spotkaniach z młodzieżą. Drukowałam duże materiały o moim wyjeździe w sierpniu 1968 do wojsk polskich. Czesi to czytali, odzywali się do mnie. Czesi właśnie. Polacy raczej mnie ignorowali, polska prasa również. Było mi bardzo przykro.
Do konsulatu w Ostrawie zadzwoniłam i powiedziałam: „Panie konsulu, mam nadzieję, że już nie ma na granicy listy, na której figuruję jako persona non grata”. A konsul na to: „Proszę pani, ja jestem nowy. Nie mam pojęcia, muszę się rozejrzeć, musi pani poczekać”. Byłam bardzo zdeterminowana, podałam mu swój numer telefonu i adres. Następnego dnia wieczorem zadzwonił do mnie, że już nie ma mnie na tej liście i mogę przekroczyć granicę. Polka z dziada pradziada — przez dwadzieścia lat persona non grata w Polsce…

Czeski Cieszyn, listopad 1989
Zaolzie. Polsko-czeski spór o Śląsk Cieszyński 1918–2008 Warszawa 2008, s. 45.

---------------------
Łada Krumniklowa:

Dopiero 1989 rok znowu mnie przebudził. Nawet w Czeskim Cieszynie czeskie szkoły średnie i polskie gimnazjum zwoływały wiece na rynku. Przychodzili na nie i Czesi, i Polacy.
W listopadzie 1989 byłam na tak zwanej brygadzie. Miałam znajomą kierowniczkę w przedsiębiorstwie gminnym; namówiła mnie, abym przyszła do niej popracować. Biuro mieściło się na drugim piętrze ratusza. Właśnie wtedy młodzież zbierała się na cieszyńskim rynku i dzwoniła kluczykami [Był to sygnał dla komunistów, że powinni oddać władzę]. Budynek gminy był zupełnie głuchy, okna pozamykane. Nikt nie wyszedł do młodych, nikt nie powiedział słowa. Byłam jedyną osobą, która otworzyła okno i pomachała im. Zaczęli krzyczeć, odmachiwać, uradowani, że ktoś się pojawił. Oczywiście, nie wiedzieli, kim jestem. To było moje pierwsze zetknięcie z aksamitną rewolucją.
Starałam się współpracować z czeskimi mediami. W czeskim radiu robiono ze mną wywiady. Pisałam do „Novej Svobody” o demonstracjach na rynku, spotkaniach z młodzieżą. Drukowałam duże materiały o moim wyjeździe w sierpniu 1968 do wojsk polskich. Czesi to czytali, odzywali się do mnie. Czesi właśnie. Polacy raczej mnie ignorowali, polska prasa również. Było mi bardzo przykro.
Do konsulatu w Ostrawie zadzwoniłam i powiedziałam: „Panie konsulu, mam nadzieję, że już nie ma na granicy listy, na której figuruję jako persona non grata”. A konsul na to: „Proszę pani, ja jestem nowy. Nie mam pojęcia, muszę się rozejrzeć, musi pani poczekać”. Byłam bardzo zdeterminowana, podałam mu swój numer telefonu i adres. Następnego dnia wieczorem zadzwonił do mnie, że już nie ma mnie na tej liście i mogę przekroczyć granicę. Polka z dziada pradziada — przez dwadzieścia lat persona non grata w Polsce…

Czeski Cieszyn, listopad 1989
Zaolzie. Polsko-czeski spór o Śląsk Cieszyński 1918–2008 Warszawa 2008, s. 45.






















®