Dzieje Zaolzia              Historie Těšínska
Zachodnia część Księstwa Cieszyńskiego
Západní část Těšínského knížectví
Prawda o Zaolziu
DARIUSZ BALISZEWSKI                                                                                                     Data publikacji: 22.11.2018 r.
O tragicznym losie Czechosłowacji w 1938 r. zadecydowały w Monachium mocarstwa zachodnie. Ale to nam, Polakom, przypisuje się współpracę z Hitlerem przy rozbiorze tego państwa.

Był 11 listopada 1938 roku. Dzień  święta  polskiej  niepodległości. Tego właśnie dnia,  w okrągłą, 20. rocznicę odrodzenia Polski , pan prezydent Ignacy Mościcki  udawał się do Cieszyna – stolicy odzyskanej ziemi śląskiej, w tym czasie najważniejszego dla Polaków miejsca na świecie. O godzinie 15.45 pociąg specjalny powoli wtaczał się na peron Dworca Wschodniego w Cieszynie.  Nie wiedzieć, jak to się stało, ale hymn zaczęto  grać, choć pociąg się jeszcze nie zatrzymał. Na peronie czekali wojewoda Michał Grażyński, gen. Władysław Bortnowski  i ks. biskup Stanisław Adamski. „Kompromitacja, kompromitacja” - cedził przez zęby  wściekły wojewoda. „Daj spokój, przestań – uspokajał go  Bortnowski - Lepiej popatrz, co się dzieje”. Tłum na peronie, tłum przed dworcem. Ludzie nie śpiewali, ludzie płakali polski hymn. Nie wiadomo skąd się nagle wzięły takie tłumy. Cieszyn liczył sobie wówczas raptem 15 350 mieszkańców. Z Cieszynem Czeskim - jeszcze do wczoraj tzw. „Cieszynem odciętym” - było ich nieco ponad 23 tysiące. 27 października na wielkiej manifestacji pod starym piastowskim zamkiem zgromadziło się ponad 50 tysięcy ludzi. Przynieśli ze sobą na znak zwycięstwa wykopane z ziemi czeskie słupy graniczne, ustawili megafony na rynku i na obu brzegach Olzy i śpiewali na przemian hymn, „Pierwszą Brygadę” i pieśni legionowe.  Płakali, wiwatowali i padali sobie  w objęcia.

„Wielka żelazna, potężna siła”
Jedź z nami na Zaolzie.! Czy byłeś już na Zaolziu? - pytały plakaty, krzyczały reklamy. Polskie Koleje Państwowe umyśliły ogłosić 66 - procentową zniżkę dla każdego, kto pojedzie na Zaolzie. I szczęśliwi Polacy jechali na Zaolzie. Jeszcze na słupach ogłoszeniowych, na płotach i budynkach wisiały odezwy marszałka Edwarda Śmigłego Rydza do ludności Zaolzia z pierwszych dni października.. „Wracacie do Polski, która zawsze była Waszą Ojczyzną i nigdy o Was nie zapomniała. Z dumą patrzyliśmy na hart i nieugiętą wolę z jaką manifestowaliście waszą  niewzruszoną polskość… Dziś serce całego narodu jest przy Was, pełne czci dla Waszego patriotyzmu…”. Takich dni jak wówczas  niepodległa Polska jeszcze nigdy nie przeżywała. Co przypomniał niedawno  profesor Piotr Osęka: 22 października 1938 roku wielka manifestacja w Warszawie zgromadziła  na Placu Piłsudskiego 250 tysięcy ludzi skandujących; „PRECZ Z CZECHAMI” i „Precz z forpocztą bolszewizmu w Europie”. Druga           Rzeczypospolita nigdy wcześniej  takiego uniesienia Polaków  ani nie widziała, ani przeżywała.

Pola Gojawiczyńska napisała wówczas  powieść pod tytułem „Święta rzeka”, której akcja dzieje się na Śląsku Cieszyńskim. Powieść publikowana była w odcinkach w „Kurierze Polskim”. Na ostatnich stronach książki bohater  powieści  patrzy na wkraczające na Zaolzie oddziały polskiego wojska: „Wielka żelazna, potężna siła ciągnąca bez końca od Cieszyna poprzez kraj. Nigdy by nie pomyślał , że zbrojna ojczyzna jego jest tak potężna. Ziemia stękała pod grzmiącym chodem tanków. Widział potęgę żelaza i jeszcze większą potęgę oblicz ludzkich, które wznosiły się nad potworami, kamienne i pyszne niczym twarze cezarów… To było, jak powiedział w swej mowie wódz  - Zbrojne Ramię Rzeczypospolitej, które ogarnęło ich i przywróciło Ojczyźnie”. Tak wówczas pisano i tak wówczas czytano o tym co się w Polsce działo. Po wojnie, w świecie PRL-u, nie należało już głośno zachwycać się  odzyskaniem Zaolzia . Ówczesna polska mocarstwowość mogła brzmieć wyłącznie śmiesznie, a polski patriotyzm mógł być wyłącznie szowinizmem. I trudno się dziwić, że już po wojnie Pola Gojawiczyńska publicznie wyrzekła się własnej książki.

11 listopada 1938 roku o godzinie 19. w Cieszynie pan prezydent wygłosił dzisiaj całkowicie zapomniane przemówienie, które było transmitowane  przez radio: „Znowu bije dziś na dziejowym zegarze  Polski wielka godzina (…) Od daty 11 listopada zwycięstwa polskie zostały wpisane do naszej historii, od bitwy warszawskiej aż po dzień powrotu Śląska Zaolziańskiego do Rzeczypospolitej.  Nic nie zdoła osłabić ani naszych zdobyczy w zakresie stworzenia wielkiej potęgi wojskowej , ani sukcesów w dziedzinie polityki  zagranicznej, tak oczywistych dziś dla każdego Polaka. Nasze polskie zwycięstwa mają treść tak bogatą, że aż trudną do zrozumienia, szczególnie dla obcych”. Kogo i co miał na myśli prezydent Mościcki czyniąc tu zarzut  niezrozumienia Polski przez obcych można się jedynie domyślać.

„Polska przemoc i szowinizm szalały bez ograniczeń”
Oto Paryż w dniu 2 października 1938 roku. Le Temps przedstawia opinię, że „historia obarczy Polskę odpowiedzialnością, że w tak ciężkiej dla Czechosłowacji chwili skorzystała z jej osłabienia”. Profesor Leon Jasperri z Ecole Etiudes Civiques w Brukseli publikuje list w „Daily Telegraph”, w którym twierdzi, że polityka polska jest zależna od Rzeszy i że Polska mogła uratować Czechosłowację od klęski; ale teraz Polska zapłaci drogo za odebranie Śląska Zaolziańskiego (sic!).  Korespondent  „Timesa” w Pradze George Gedye pisze: „W ślad za tygrysem pojawił się szakal, by skorzystać z trupa Czechosłowacji, tymczasem lew brytyjski, który zapędził ów kraj do paszczy drapieżnika, przyglądał się majestatycznie z daleka. Ale Polacy ruszyli i wyrwali ze zwłok Republiki ile tylko mogli strawić i nawet więcej. Na terenie zamieszkałym przez 252 tys. osób było niespełna 89 tys. obywateli deklarujących się jako Polacy. Z Cieszyna ruszyła do Pragi fala obrabowanych uchodźców, z miasta, gdzie polska przemoc i szowinizm szalały bez ograniczeń”.

10 października 1938 roku „Le Petit Parisien” zwracał uwagę na  powolność armii polskiej, co daje do myślenia na temat jej braku sprawności: „Armia niemiecka zajęła przyznane Niemcom tereny sudeckie w ciągu 24 godzin”.  Korespondent „New York Timesa” zapisał: „Oficer czeski opowiadał mi ze łzami w oczach: Najboleśniejsze było dla nas , że nie wolno nam było stawić czoła, mimo że byliśmy nowocześnie uzbrojeni, bez porównania lepiej od Polaków”. Jedną z najbardziej dla nas przykrych, gorzko do dzisiaj pamiętanych opinii  na temat odzyskania przez Polskę Zaolzia, był komentarz Winstona Churchilla: „Choć przyznać trzeba, że Polacy są narodem bohaterskim, to jednak trudno nie zauważyć popełnianych przez nich błędów, które przez stulecia przysparzały im rozlicznych cierpień. Teraz, w roku 1938, w związku ze sprawą tak błahą jak Cieszyn, Polacy oderwali się od wszystkich swoich przyjaciół we Francji, w Wielkiej Brytanii i w Stanach Zjednoczonych. Oto widzimy ich, jak spieszą  obserwowani groźnym wzrokiem przez Niemcy, by zagarnąć swoją część plądrowanej i niszczonej Czechosłowacji”. 

Polska czyta te słowa dzisiaj, kiedy ta historia roku 1938 i 1939 jest już dobrze wszystkim  znana, z przykrością i zdziwieniem. Nie ulega bowiem wątpliwości, że o ówczesnym losie Czechosłowacji przesądziła wyłącznie haniebna konferencja monachijska, gdzie Francja, Anglia i Włochy cynicznie, bez żadnych skrupułów wyraziły Niemcom  zgodę na rozbiór Czechosłowacji. Co więcej ową zgodę na polityczne bezprawie podpisali ci, którzy w świetle międzynarodowych umów i traktatów, jak Francja, wcześniej gwarantowali bezpieczeństwo Czechosłowacji. Rosja, która podobnie związana była z Pragą umową o pomocy wojskowej, także w tych tragicznych dniach nawet nie kiwnęła palcem. Jak wiadomo Polski nie było na konferencji monachijskiej. W jaki więc sposób to ona stała się winna rozbioru Czechosłowacji. Co więcej choć historia  nie zna najmniejszego przypadku współdziałania wojsk polskich i niemieckich, to historiografia europejska przyjęła, że to Polacy razem z Niemcami dopuścili się hańby rozbioru sąsiedniego państwa. Ten pogląd nie rewidowany,  nadal jest żywy także w naszej polskiej historii, która bezkrytycznie  powtarza za Tuwimem, który napisał w „Kwiatach polskich”,: „Honor dziejów plugawili haniebnym marszem na Zaolzie”.

Prawda o Zaolziu
Czy jednak na pewno był to „haniebny marsz na Zaolzie”? Beck, jeśli wczytać się w jego „Ostatni raport”, z upadkiem Czech liczył się od dawna, będąc pewnym, że Francja nie dotrzyma zobowiązań traktatowych i nie udzieli Czechosłowacji żadnej pomocy. Niektórzy historycy są zdania, że Beck uważając Czechy w tym 1938 roku za całkowicie stracone chciał zachować Słowację, aby przez nią złączyć bliżej Polskę z Węgrami i zrealizować w ten sposób „układ obronny państw międzymorza”. 28 marca 1938 roku polski poseł w Pradze Kazimierz Papée, polecił konsulowi w Bratysławie Wacławowi Łacińskiemu, by przekazał księdzu Andrejowi Hlince, czołowemu słowackiemu autonomiście że „Polska potrzebuje na swej południowej granicy silnego, przyjaznego partnera. Dlatego też interesuje się w sposób życzliwy wszystkimi objawami formowania się państwowości słowackiej”. Ci, którzy dzisiaj biorą Becka w obronę przypominają, że Polska nigdy nie ratyfikowała umowy granicznej z Czechosłowacją z 6 listopada 1921 roku, o czym Czesi doskonale wiedzieli. Polska nigdy nie pogodziła się z utratą Zaolzia. Ci, którzy biorą w obronę Becka,  twierdzą, że w owym październiku 1938 roku Polska wobec niemieckich planów wkroczenia do Czechosłowacji, po prostu  podjęła rozpaczliwą próbę ocalenia 200 tysięcy Polaków na Zaolziu, Spiszu i Orawie, a także próbę obrony niezwykle ważnego ze strategicznego, także polskiego  punktu widzenia,  węzła Kolejowego w Boguminie, który Niemcy planowali  zająć w pierwszej kolejności, a zajęty już przez Polaków - jak ujawnia gen. Bortnowski - Niemcy, jeszcze po 10 października 1938 roku próbowali zbrojnie odbić.  Nie ma podczas zajmowania przez wojsko polskie Zaolzia żadnych przypadków współdziałania Polaków z Niemcami. Tak jak nie ma wypadków rabowania przez polskie wojsko kogokolwiek. Nikt nie strzela i nikt nie ginie.  Są natomiast, wcale nie rzadkie, wypadki współdziałania oddziałów polskich i czeskich broniących obiektów przed Niemcami. Tak było na moście w Boguminie. Były też wypadki oddawania Czechom już przejętych przez Polskę obiektów przemysłowych, jak to się zdarzyło w wypadku kopalni  „Ludwików”.

„Polakom nie zaszkodziłoby bicie”
Prawdą jest, że płk Józef Beck popierał separatyzm słowacki. Prawdą też jest, iż miał obsesję na punkcie Czechosłowacji. Mówił głośno i pisał, tak żeby w Pradze to słyszeli, że „Republikę Czechosłowacką  uważamy za twór  stworzony przez traktaty pokojowe, wydawał się nam zawsze sztuczny i nie odpowiadający zasadzie o wolności narodów. Ponieważ Czesi będący właściwie w tym kraju mniejszością narodową prowadzili tam brutalną politykę policyjną wobec innych narodowości, wbrew oficjalnemu, rzekomo demokratycznemu szyldowi swego ustroju”. Zresztą, Polacy doskonale pamiętali, że marszałek Piłsudski nigdy nie uważał państwa czechosłowackiego za twór zdolny do życia. Zwykł był mawiać, że są dwa kraje, które nie utrzymają się dłużej w Europie: Czechosłowacja i Austria. By być sprawiedliwym należy dodać, że taką samą obsesyjną  niechęć do Polski i Polaków, jak minister Beck do Czechów,  ujawniał  i deklarował wieloletni  minister spraw zagranicznych, a następnie premier Czechosłowacji Eduard Benesz, który twierdził, że Polsce nie należy się żadna niepodległość, bo niepodległa Polska „zbałkanizuje” Europę Środkową wciągając wszystkich w konflikt, czy to z Niemcami, czy to z Rosją. „Polakom nie zaszkodziłoby bicie” - dodawał swoją opinię prezydent Tomasz Masaryk, podobno autor  „współczesnej matematyki politycznej”, w której kiedyś dowodził, że bez wolnej Polski nie będzie wolnych Czech, a bez wolnych Czech wolnej Polski..”Polakom nie zaszkodziłoby bicie, a odwrotnie przyniosłoby korzyść, zlikwidowałoby niebezpiecznych szowinistów”.

Aby jednak zrozumieć, co i dlaczego wydarzyło się w owym październiku 1938 roku należy jednak cofnąć się w czasie o dwadzieścia lat, do października roku 1918. Niewielu pamięta, że Cieszyn był pierwszym niepodległym miastem Polski. „W czynnym dążeniu do zrzucenia jarzma niewoli – pisze Władysław Pobóg – Malinowski wyprzedził wszystkie polskie ziemie Śląsk Cieszyński”. Tu w dniach 12-19 października ukonstytuowała się Rada Narodowa Śląska Cieszyńskiego z Janem Michejdą , Tadeuszem Regerem i ks. Józefem Londzinem na czele. Na wniosek czeski, już piątego listopada zawarta została w Ostrawie umowa z Czeskim Komitetem Narodowym dla Śląska o podziale spornych terenów. Przyjęto kryterium etniczne. Tam, gdzie przeważali Polacy, te powiaty przypadły Polsce, tam, gdzie Czesi – Czechosłowacji. Polska przejęła więc powiaty: bielski, cieszyński i większą część powiatu frysztackiego z Karwiną, a także węzeł kolejowy w Boguminie. Czechom przypadła większość powiatu frydeckiego i większość z 18 kopalń zagłębia węglowego.

Sygnatariusze owego porozumienia nie wiedzieli, że już 28 września 1918 roku Benesz w imieniu działającej w Paryżu Czechosłowackiej Rady Narodowej podpisał (nigdy nie ogłoszony) układ z francuskim ministrem spraw zagranicznych Stephenem Pichonem „ O budowie niepodległego państwa czechosłowackiego w granicach jego byłych prowincji historycznych”. Co po latach przyznał Benesz, Pichon podpisywał zobowiązania Francji nie mając pojęcia, że dotyczą sporu granicznego między Czechami i Polakami, bo gdyby wiedział nigdy by nie podpisał.

30 listopada 1918 roku czeski konsul wręczył Polskiej Komisji Likwidacyjnej w Krakowie notę rządu dra Karela Kramarza, w której Praga informowała, że nie uznaje umowy ostrawskiej z 5 listopada i żąda wycofania wojsk polskich za linię Wisły. Polskie starania o zażegnanie konfliktu nie dały żadnego rezultatu. Ani grudniowa  misja Stanisława Gutowskiego i Damiana Wandycza do Pragi z propozycją powołania dwustronnej komisji polsko-czechosłowackiej, ani listy Piłsudskiego do prezydenta Masaryka, na które Naczelnik Państwa nie otrzymał najmniejszej odpowiedzi. Za to 7 stycznia 1919 roku premier Kramarz na pytania prasy odpowiedział, że „Czesi są zwycięzcami, bo są po stronie koalicji, zaś państwo polskie nie jest uznane przez koalicję. Punkty Wilsona są tylko teorią, a Polacy gotowi są narzucić Czechom bolszewizm”. Na wszelki wypadek  dodawał: „mamy dość wojska i to dobrego. Nie jesteśmy pokonanymi, którym odbiera się ziemię, ale sprzymierzeńcami Ententy, a za naszą wierność i naszą służbę, źle by nam odpłacono, gdyby się nam miało zabrać ziemię, którą przez setki lat uprawialiśmy”.

Wojna, o której zapomniano
Wydarzenia, które niebawem miały nastąpić zapisują w polskiej historii scenariusz pasjonującego filmu wojennego. Oto 21 stycznia 1919 roku doręczono rządowi polskiemu memoriał na temat sytuacji na Śląsku cieszyńskim, w formie ultimatum.  Wskazano w nim, że działalność polskiej Rady Narodowej w Cieszynie ma charakter okupacji części państwa czechosłowackiego. Wyliczano winy Polaków; bolszewizację Śląska, spadek produkcji węgla, chaos na poczcie, upadek przemysłu. Zapisano w nim; że w tej sytuacji „Rząd czechosłowacki postanowił wysłać do okupowanego przez Polaków obszaru Cieszyna wojska Ententy pod dowództwem oficerów Ententy”. I rzeczywiście, 23 stycznia 1919 roku o godzinie 11.20 do dowódcy garnizonu cieszyńskiego ppłka Franciszka Latinika przybyła grupa oficerów alianckich, występująca jako „Komisja Ententy”. Zażądali  natychmiastowego wycofania wojsk polskich z terenu Śląska Cieszyńskiego w ciągu dwóch godzin. Historia dzisiaj zna ich nazwiska i zna wszystkie kulisy czeskiej mistyfikacji. Za cichą zgodą Francji, Czesi w mundurach koalicji, dowodzeni przez ppłka Snejdarka i oficerowie wojsk koalicyjnych, odkomenderowani do wojsk czechosłowackich, postanowili wygrać wojnę bez wojny. Jednak polskie dowództwo, z  którym natychmiast porozumiał się ppłk Latinik zażądało  przysłania całej tej „Komisji Ententy” do Warszawy, do Naczelnika Państwa. I tak owa niegodna mistyfikacja się zakończyła. Nie zakończyła się natomiast wojna. Czesi wprowadzili w nasze granice ponad 16 tysięcy żołnierzy. My mogliśmy im przeciwstawić ledwie tysiąc. Walczono pod Drogomyślem, stoczono dwudniową bitwę pod Skoczowem. Polskie straty wynosiły 150 zabitych i ponad tysiąc rannych żołnierzy.

W nocy z 31 stycznia na 1 lutego podpisano rozejm, a 3 lutego 1919 roku odpowiednią umowę, której tekst przesłano do Paryża. Wojska miały pozostać na swych pozycjach. Polacy tym samym tracili okręg węglowy Karwina Ostrawa oraz kolej z Bogumina do Cieszyna i Jabłonkowa, które pozostały pod okupacją czeską. Wszystko to mieliśmy odzyskać niebawem w plebiscycie, który miano przeprowadzić na spornych terenach, ale jak wiadomo do żadnego plebiscytu nie doszło, a Rada Ambasadorów przyznała te ziemie w 1920 roku Czechosłowacji. Tuż po konferencji w Spa w lipcu 1920 roku, premier polskiego rządu Wincenty Witos napisał: „Mocarstwa zachodnie świadomie rzuciły kość niezgody między Polskę i Czechosłowację, gdzie odstąpiliśmy od idei plebiscytu w zamian za uzbrojenie i mediację z Rosją. Koalicja wykopała między Czechami i Polakami głęboki rów, którego nic już nie zasypie”. Ignacy Jan Paderewski w liście do ówczesnego prezydenta Francji Aleksandra Milleranda napisał: „ Z nieprzezwyciężonym bólem położę swój podpis pod dokumentem, który odbiera nam tak cenną  i tak nam drogą część naszego narodu. Atoli zanim to uczynię, chcę Panu oświadczyć Panie Prezydencie, że jakkolwiek rząd polski  szczerze pragnie wykonać całkowicie i lojalnie powzięte przez się zobowiązania, to nigdy mu się nie uda przekonać narodu polskiego, że sprawiedliwości stało się zadoś”.

Czeska dywersja
Lecz to co legło najgłębszym poczuciem polskiej krzywdy na stosunkach czesko-polskich dopiero miało nastąpić. Oto rząd czechosłowacki nie ratyfikował zawartej w kwietniu 1920 roku umowy kolejowej z Rzeczpospolitą, która gwarantowała obsługę transportów ze sprzętem wojskowym dla Polski. Tym samym, w dramatycznych, najtrudniejszych dla Polski chwilach wojny z bolszewikami, tolerował zatrzymywanie transportów przez czeskich kolejarzy i nie przepuszczanie ich do walczącej Polski. 9-go sierpnia Praga ogłosiła neutralność wobec wojny polsko-sowieckiej i jak pisze profesor Janusz Odziemkowski: prezydent Masaryk przekonywał w rozmowie lorda D’ Albernona , aby mocarstwa Ententy zrezygnowały z udzielania Polsce pomocy, bowiem jej położenie jest beznadziejne, a w ogóle dla Czechów lepszym sąsiadem niż niepodległa Polska, będzie potężna, nawet bolszewicka Rosja.

Historia zupełnie już zapomniała, że w czasie, gdy Polska toczyła wielką Bitwę Warszawską - nie tylko o swoje życie, ale i całej cywilizowanej Europy - Czesi zdecydowali się nie przepuścić przez swoje terytorium kilku dywizji węgierskich, które ruszyły na pomoc Warszawie. Znając te fakty doprawdy trudno jest nawet dzisiaj nie rozumieć  współczesnych Polaków i całkowicie odmawiać racji rozumowaniu Becka.

W zapomnianą, pominiętą dzisiaj przez Polskę 80. rocznicę marszu na Zaolzie, warto być może przywołać pamięci  jeszcze jeden fakt, o wydaje się kapitalnym znaczeniu. Oto w końcu września 1938 roku, świadoma swego tragicznego położenia i zbliżającego się nieuchronnie wkroczenia Niemców znaczna część czeskiej generalicji zwróciła się do swego premiera Edwarda Benesza z żądaniem zaproponowania Polsce federacji z Czechosłowacją. Gotowi byli  zrezygnować w części z własnej suwerenności, by uratować państwo. Profesor Tadeusz Siergiejczyk obliczył, że w posagu do takiego związku obu państw 10-milionowa Czechosłowacja wnosiła 1600 nowoczesnych samolotów bojowych, 470 czołgów, 2700 dział  i najnowocześniejsze w Europie zakłady zbrojeniowe.  Tyle, że Benesz odmówił. Dzisiaj historia zastanawia się dlaczego odmówił, skoro podobny alians najpewniej zapobiegłby jakiejkolwiek wojnie? Odpowiedź znajduje w najtajniejszych dokumentach sowieckich ujawnionych niedawno przez  Kriwickiego i Sudopłatowa, z których wynika, że Eduard Benesz był od 1938 roku tajnym agentem Moskwy. A Moskwa chciała wojny! Czy więc na pewno wszystko to było winą Józefa Becka, a marsz na Zaolzie haniebną  współpracą polsko-niemiecką?











 


®
Uroczysta parada polskich wojsk pancernych w Cieszynie przed Naczelnym Wodzem, marszałkiem Edwardem Śmigłym-Rydzem
Źródło